|
tempted.moblo.pl
I'm sorry I can't be perfect
|
|
|
I'm sorry I can't be perfect,
|
|
|
Rany zadają ból, blizny przypominają o porażkach, łzy przypominają o przeszłości, słowa przypominają o uczuciach, serce nie daje zapomnieć o Tobie.
|
|
tempted dodał komentarz: |
26 listopada 2011 |
|
Fikcja wygórowanych odbić
w lustrzanych anegdotach
posrebrzanych dzwonnic
dudnią drażniąc śpiące wilki.
Mamrocząc i gniotąc ciała
w litościwych luksusach wspomnień
nikt nie wyblaknie.
A my czekamy na światło
przegniłe i rozprute
jak co dzień
obleje nas rutyną
popołudniowych papierosów
i westchnień,
że było inaczej.
|
|
|
Niebo płacze, obserwuję spadające z góry łzy.
Tylko cisza wszystko kończy, na odwrót nie mamy sił.
Czemu sprawiasz, że się czuję jakbym była nikim.
|
|
|
Zwęglone rzęsy
popiół na policzkach
drętwe usta
lodowata skóra
tu i ówdzie widoczne bruzdy.
Rozstąpiłam przegniły świat.
Roziskrzone niebo
blednie
bezradne okrywając kolejne martwe ciała.
Wykrwawione kwiaty więdną.
Kanciasta płyta
przysłania szarym granitem powietrze.
następuje zmiana warty na posterunku dusz.
Koścista forma oddzielona od materii.
Pustymi drganiami wołam o oddech.
Ale ten nie powraca.
Oburzony bezkresnym kryształem
lustrzanej agonii.
Końca przystrojonego
rubinowym sercem.
A w dłoni wkopane ciała
tulą się do wiecznego snu.
|
|
|
Co ci szkodzi
ten jeden jedyny raz
tak sobie
na przekór kolorowym gazetom
i zamkniętym twarzom
niezgrabnie poruszając ciałem
wciskając powieki w źrenice
tak po prostu
nie wypłynąć na powierzchnię?
|
|
|
Zapalniczka dzielona na dwoje.
I płomień tak nierówny i spłoszony jak nigdy.
Dym szepcze pomiędzy wargami ,
że to nie tak.
Kilka centymetrów
a mur przed nami.
Buduje za dużo ścian,
palę mosty.
I papierosy
nikną w dłoniach.
Trochę nierealna jest obecność
człowieka obok
mnie.
Jest koło mnie.
Ale nie przy mnie.
Zakopuje wstydliwe spojrzenia
głęboko w marmurowych szlifowanych kamieniach.
Przypnę ten moment do piersi,
postawie przed oczami,
rozgryzę zębami,
strawię i pochłonę.
Tylko zaspany Boże
spraw
bym przeżyła tego jeszcze jednego papierosa
dzielonego na
nasze dusze.
Na półtorej skrawka
rześkiego powietrza
by moc ulokować tam
powstały dym
popielaty od pochylonych głów.
|
|
|
Myśli mi zawadzają. Jak nieuprzątnięte kartony zalegają w czaszce. Psują harmonię mojego ciała. Zakłócają bicie serca. dręczą uwiązana kręgosłupa duszę. Naciskają trudnymi pytaniami. Stawiają fakty przed oczyma zasłaniając dragę tak że nie mogę postawić kroku i błądzę wśród zgliszczy i odpadów nie strawionych przez ogień. Podrażniają powieki. Wiercą w dłoniach. Dłubią w gardle. Zaciskają pięści na sinej szyi. Wstrętne myśli. Brzydzę się ich dotykać umysłem. Szoruję skórę do czerwoności. Wymiotuję wnętrznościami. Wypruwam duszę porzucając ją na ruchliwych ulicach. One. Te wszystkie ostre, brutalne i bezlitosne myśli zostają na stałe wszczepione do głowy. Nie mieszczę się w ustach, w żołądku, nie przepływają żyłami i nie wypełniają płuc. Mocno uczepione głowy niszczą mnie i gnębią moją i tak rozwinięta depresję. Muszę wlec je z sobą przez splatane alejki. Żyć. Z wiarą , że kostucha nie pozwoli by zaprzątały mi umysł po śmierci.
|
|
|
Zerwany kwiat w końcu musi zwiędnąć.
Nie zależnie od tego
ile słońca , wody i wazonów
mu zapewnimy.
Człowiek oderwany
od korzeni
od od dającej mu życie ziemi
od własnego powietrza
ginie.
Nie odratują go półsłówka, wygodne łóżka i obce uśmiechy.
Będzie
walczył, gniótł się, wił, kopał, tłukł i uciekał.
W końcu zginie.
Jak
kwiat.
Jak cholerny marny kwiat.
Jak ja
omdlała płatkach skwaśniałych róż.
Opadnę na ziemię.
W nią będzie wkopany krzyż.
|
|
|
Owinęłam się w wieczny sen jak w kokon
i powoli zwinęłam się w kłębek
w jego ciepłych bezpiecznych ściankach
przyłożyłam drżącą dłoń do krwawiącej piersi
próbując uspokoić rozszalały oddech
zaciskałam powieki
gniotłam skórę obejmując ramionami kolana.
Czasem Biała Pani zaglądała do kołyski
jednak tylko po to by
mroźnym pocałunkiem
dostarczyć mi odrobinę
zatrutego tlenu.
Podtrzymać mnie
w stanie pół omdlenia.
Podsycać to spopielone już palenisko.
Senna i słaba.
Taką mnie hodowała.
A gwiazdy
patrzyły
nieufnie
na jej zgrabne palce
na jej szatę
na twarz.
Jak wydzierała mi
delikatnie chora duszę
z pomiędzy krat ciała.
Księżyc bezczelnie
podglądał
jak dławiłam się kocem utkanym z koszmarów.
Noc
zakrywała
to wszystko
po końcówki drętwych palców.
|
|
|
Chyba się rozczarowałam.
Zawiodłam
na wszystkich frontach
Poległam.
Upadłam po raz setny pierwszy
nie osłaniając rękami twarzy.
Nie zasłaniając niczego.
Nawet oczu.
Patrzyłam
zamglonymi gałkami
w dół.
Przegrałam kolejną
opłaconą społecznością
wojnę.
Ugięłam kolana.
Znowu
Zapadam się w piaskach uprzedzeń.
Grzęznę po szyję
w pasie gniewnego Oriona.
Stereotypy
gniotą w piersi.
Pochwycił mnie Morfeusz
w swe zaniedbane objęcia.
Nie wyjdę z tego
sama
nigdy.
Nie!
Nie widzę
wyciągniętych dłoni,
żadnych lin,
drabin,
schodów,
otworów.
Niczego
co pozwoliło by
mi się wygrzebać
jakąś częścią
z otchłani.
No cóż...
Upadam.
Na skalne masy powietrza.
Nabijam się na korony drzew.
Łamię żebra i gałęzie.
Obijam o zaczerwienione dachy domostw.
Uderzam o maskę samochodu.
Zsuwam się na chodnik.
Upadłam.
Umieram.
Nie żyję.
Bywa...
|
|
|
|