Owinęłam się w wieczny sen jak w kokon
i powoli zwinęłam się w kłębek
w jego ciepłych bezpiecznych ściankach
przyłożyłam drżącą dłoń do krwawiącej piersi
próbując uspokoić rozszalały oddech
zaciskałam powieki
gniotłam skórę obejmując ramionami kolana.
Czasem Biała Pani zaglądała do kołyski
jednak tylko po to by
mroźnym pocałunkiem
dostarczyć mi odrobinę
zatrutego tlenu.
Podtrzymać mnie
w stanie pół omdlenia.
Podsycać to spopielone już palenisko.
Senna i słaba.
Taką mnie hodowała.
A gwiazdy
patrzyły
nieufnie
na jej zgrabne palce
na jej szatę
na twarz.
Jak wydzierała mi
delikatnie chora duszę
z pomiędzy krat ciała.
Księżyc bezczelnie
podglądał
jak dławiłam się kocem utkanym z koszmarów.
Noc
zakrywała
to wszystko
po końcówki drętwych palców.
|