 |
Był jak narkotyk. Nie jak amfetamina czy koka. Był jak heroina. Uzależniał maksymalnie. Swoim oddechem, błękitem oczu, silnymi ramionami i zapewnieniami, że kocha. Zupełnie jak w przypadku heroiny - tak było z nim. Gdy odszedł, kompletnie nie umiałam sobie radzić. Powolutku się wypalałam i chodziłam jak narkoman na głodzie, kompletnie nieświadoma tego co się dzieje dookoła mnie. Liczyło się tylko to, by wrócił.
|
|
 |
Gdy się rozstaliśmy, specjalnie na złość robiłam wszystko, czego tak bardzo nie lubiłeś. Na krótki rękaw siadałam na szafie, z fajką w ręce, przy otwartym oknie, gdy na dworze było -15 stopni. W kółko powtarzałam przekleństwa i głęboką zaciągałam się papierosem - tak dla własnej satysfakcji, że już niczego nie możesz mi zabronić.
|
|
 |
Chowanie chleba do lodówki, słodzenie herbaty dwa razy, zostawianie włączonego żelazka. Dowody na to, jak bardzo nie umiałam się na niczym skupić, gdy powiedziałeś, że odchodzisz.
|
|
 |
Nie była moją przyjaciółką. Zdarzało mi się minąć ją, porozmawiać, zapytać co u niej i szczerze się uśmiechnąć. Ostatnia nasza rozmowa również ograniczała się do zdawkowych pytań. Nigdy nie łączyła mnie z nią jakaś szczególna więź lecz do dziś potrafię ją wspomnieć. Wiem, jak cudowną osobą była. Najwidoczniej Bóg potrzebował takich ludzi w niebie.
|
|
 |
Wiem, że słyszysz mój krzyk w środku nocy. Słyszysz wrzask rozrywający serce. Wołam Twoje imię. Wyrwana w połowie koszmaru biorę do ręki Twoje zdjęcie. Całuję je, łzy spływają wprost na fotografię. Patrzysz na mnie z góry, z nieba. Wiem, że czuwasz nade mną, jesteś moim Aniołem Stróżem. Wolałabym jednak, gdybyś opiekował się mną będąc obok. Wolałabym, byś wtedy nie wsiadł na ten przeklęty motor.
|
|
 |
Drżenie rąk, ból w klatce piersiowej, trudność z oddychaniem, bezsenność. Sprowadziłeś mnie na dno, aż dziwne, że wahałam się jeszcze, czy aby przypadkiem nie dać Ci drugiej szansy. Dobrze, że miałam wtedy ludzi, którzy brutalnie wybijali mi to z głowy. Wtedy byłam na nich wściekła, dziś im dziękuję.
|
|
 |
Po każdej kłótni wychodził zdenerwowany trzaskając drzwiami, po niespełna dziesięciu minutach wracał. Cichutko uchylał drzwi i mówił "Myszka, kocham Cię. Po co mamy się kłócić?". To zawsze działo, siadał obok mnie i spokojnie wyjaśnialiśmy sobie pewne kwestie. Bez krzyków. Taka była tajemnica naszego prawie idealnego związku, potrafiliśmy w każdej sytuacji dochodzić do porozumienia.
|
|
 |
Sytuacja bez wyjścia? Nie wierzyłam, że może istnieć coś takiego, lecz teraz, gdy znajduję się w takowej, nie mam pojęcia co dalej. Każde 'rozwiązanie' będzie bolesne i pełne cierpienia. Na dzień dzisiejszy nie umiem tego pojąć, pewnie dopiero za kilka lat, będę w stanie ocenić, czy zrobiłam dobrze.
|
|
 |
Gdy już wiedziałam, że zbliżamy się do chwili, gdy nasze drogi się rozejdą, nie próbowałam go zatrzymywać. Nie mogłam go ograniczać, nie chciałam, by dla mnie porzucał swoją pasję, coś o co dbał 7 lat.
|
|
 |
Kochał mnie taką jaka byłam. Nie denerwowało go, że umiałam być marudna jak pięcioletnie dziecko i chwilami przeszkadzało mi nawet tykanie wskazówek zegarka. Nie chciał we mnie żadnych zmian. Jedyne, co pragnął we mnie zmienić, to moje nazwisko na swoje.
|
|
 |
Próbowałam żyć jak dawniej. Mówili tylko, że stałam się trochę bardziej milcząca. Nie mieli pojęcia, co siedzi we mnie. Czułam nie tylko ból psychiczny, ale i fizyczny. Serce wariowało, gdy tylko słyszałam gdzieś Twoje imię. Chwilami miałam trudności z oddychaniem, podczas wracania do naszych wspólnych wspomnień. Nieprzespane noce, stały się dla mnie codziennością. Myślałam o Tobie, tylko o Tobie. Nie docierało do mnie, że to już koniec. Nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, że jutro nie zobaczę Twojej uśmiechniętej twarzy, oczu przepełnionych szczęściem. Nie umiałam pogodzić się z tym, że odszedłeś na dobre.
|
|
 |
Próbowałam żyć bez Ciebie, zaskakujące, że wytrzymałam zaledwie kilka godzin. Nie spodziewałabym się, że aż w takim stopniu jestem od Ciebie uzależniona.
|
|
|
|