|
Każda walka ma swój koniec. Czasami Ty też musisz przestać walczyć. Nie z powodu dumy, lecz z szacunku do samej siebie.
|
|
|
Siedzę na łóżku, opierając się o ścianę i myślę. Myślę nad tym ile jeszcze jestem w stanie znieść. Ile jeszcze jestem w stanie wytrzymać. Chciałabym wrócić do beztroskich chwil dawnego życia. Chciałabym, żeby było jak dawniej.
|
|
|
Siedzę tutaj od kilku minut z zamiarem napisania kilku słów, ale za każdym razem, gdy stawiam poszczególne litery, kasuję je szybko. Mam pustkę w głowie, choć tak naprawdę nie mogę odpędzić się od wszelkich myśli. Potrzebuję spokoju. Wytchnienia. Ukrycia się w jakiejś dziurze, aby móc się ogarnąć. Osoby, która udowodni mi, że się mylę co do świata, do ludzi, do wszystkiego. Osoby, która udowodni mi, że moje życie jest choć w połowie coś warte. Osoby, która udowodni mi, że warto tu zostać.
|
|
|
dałam się podejść jak małe dziecko, dałam się odwinąć wokół palca. jest moim uzależnieniem, jest czymś więcej. przysięgam, ja wariuję, wariuję bo nie wiem co się z nim dzieję i nie wiem dlaczego za taki ogrom miłości dziękuję mi obojętnością. nie wiem i wydaję mi się,że postradałam zmysły. czuję miliony szpilek wbitych w ciało, mam skurczony żołądek i z trudem oddycham.chciałabym zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. nie jestem zdolna do niczego prócz czucia bólu. jest tylko ból, ból, ból i łzy,których nie jestem w stanie opanować. nie potrafię sterować swoim ciałem. Boże oddaj mi MNIE,błagam i uwolnij od tej agonii, błagam. / nervella
|
|
|
Od kilku tygodni jedyne co mam przed oczami, gdy budzę się o poranku, to On. Jego uśmiech. Jego spojrzenie. Jego sposób mówienia. Jego zachowanie. Dosłownie wszystko. Nie mogę sie tego pozbyć. Ten obraz "męczy" mnie i nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Pragnę o nim zapomnieć, chcę wybić go sobie z głowy, bo wiem, że bedzie to dla mnie najlepsze wyjście. Ale nie potrafię. Ilekroć staram się to robić, jak na złość pojawia się coś, co mi o nim przypomina. I tak kręce sie wkółko bez celu. Wiem jak to wszystko się skończy. Nie. Właściwie to się nie skończy, bo nigdy się nie zacznie.
|
|
|
|
Przytul mnie. Niewykluczone, że pod natłokiem nazbieranych przez ostatnie miesiące zmiennych uczuć, setek emocji i wszelkiej frustracji, nie powstrzymam kilku łez i pobrudzę Ci koszulkę tuszem. Wybacz mi po prostu, nic nie mów, udawaj, że nie zauważyłeś, pokaż, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Daj mi kilka minut, tul mnie, muszę zebrać myśli, to jest ten moment w którym wymiotę ze swojego serca cały ten nazbierany kurz. Milcz, proszę, układam uczucia na półce, muszę dbać o precyzję. Kiedy będę gotowa, wyczujesz ten moment. Oddalę się, nie wysuwając z ramion, lecz na tyle by móc spojrzeć Ci w oczy. Wtedy przeproszę - bo nie kochałam, a obecnie zabijam nie tylko Twoją obecność w teraźniejszości, lecz także każde ze wspólnych spojrzeń. Nie kochałam, bo poznając wizytówkę Twojej duszy, mimowolnie Cię znienawidziłam.
|
|
|
Jak długo to jeszcze potrwa? Jak długo będę męczyć się egzystowaniem? Jak mam pokazać wszystkim, że jestem już zmęczona? Że nie dam rady? Że nie potrafię? Wiem, że miałam być silna. Wiem, że miałam nie pokazywać słabości nawet przed samą sobą. Wiem, że miałam walczyć. Ale przestałam. Z biegiem czasu, uświadomiłam sobie, że nie jestem silna, moje słabości mną zawładnęły, a walczyć już nie potrafię.
|
|
|
Czuję się jakbym tonęła. Tonęła w otchłani swoich własnych myśli. Codziennie. Każdego dnia na nowo. Znowu. Znowu. I znowu. Tak w kółko. Gdzieś w górze widzę promyk światła. Wyciągam dłoń, chcąc go dotknąć, chociaż musnąć, ale nie potrafię. Pragnę wypłynąć na powierzchnie, poczuć powietrze i zacząć nowe życie. Jednak, kiedy odbijam się od dna i chcę płynąć ku promykowi, jakaś silna moc znów ciągnie mnie w dół, a ja znów zaczynam tonąć. Jestem bezsilna. Do mojej nogi ktoś przywiązał wielki kamień, a ja mam związane ręce.
|
|
|
To jakiś cholerny obłęd. Każdego dnia wstaję o poranku, a On siedzi w moich myślach. Mam ochotę po prostu strzelić sobie w głowę, by przestać. Czemu? Nie mógłby zwyczajnie przestać? Przecież to chore. Widzę jakieś pieprznięte scenariusze, które podsuwa mi świadomość, ale wcale tego nie chcę. Chcę zapomnieć, a nie łudzić się na cokolwiek. Dlaczego? Bo jestem zmęczona posiadaniem nadziei.
|
|
|
Chciała być dla kogoś ważna. Najważniejsza na świecie. Chciała mieć obok siebie kogoś, kto by ją zrozumiał. Kogoś, kto by ją przytulił. Kogoś, kto ukoiłby jej zszargane nerwy. Chciała mieć osobę, która znosiła by jej humorki. Która z kamienną twarzą przyjmowałaby mocne ciosy w klatkę piersiową. Która mocno objełaby ją i trzymała w ramionach tak długo, jak byłoby to konieczne. Chciała, by ten 'ktoś' złapał ją za rękę, ucałował w czoło i wyszeptał do ucha, że będzie przy niej na zawsze. Chciała tylko szczęścia, radości, beztroski i uśmiechu w tym jej popapranym i żałosnym życiu. Czy wymagała naprawdę zbyt wiele? Chciała obudzić się o poranku i cieszyć się z nowego dnia. Już codziennie.
|
|
|
Nienawidzę. Nienawidzę ludzi. Nienawidzę świąt. Nienawidzę tego miasta. Nienawidzę tych wszystkich miejsc. Nienawidzę tego domu. Nienawidzę tych czterech ścian. Nienawidzę patrzeć na to wszystko. Nienawidzę własnych myśli. Nienawidzę tych sztucznych uśmiechów. Nienawidzę tego fałszywego zachowania. Nienawidzę wszystkiego. Nawet siebie.
|
|
|
To chore. Każdego dnia, budzę się z nadzieją. Z nadzieją na lepsze jutro. Z nadzieją na lepsze życie. Z nadzieją, że pojawi się ktoś, kto będzie na tyle odważny, aby podjąć się mojego trudnego charakteru. Budzę się z nadzieją na bycie szczęśliwą. Budzę się z nadzieją odejścia tych wszystkich zmartwień i problemów, z którymi się borykam. Wiem, że jestem głupia i naiwna trzymając się takiej postawy, bo przecież w głowie zakodowane mam coś zupełnie innego, ale czy to źle? Czy to źle, że budzę się z nadzieją? Dla jednych, nadzieja jest matką głupich, dla drugich umiera ostatnia, a mnie utrzymuję przy życiu.
|
|
|
|