 |
|
Kurwa, kurwa, kurwa..ile razy jeszcze umrę psychicznie?
|
|
 |
|
Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?
|
|
 |
|
już mnie nie boli. naprawdę. uśmiecham i smieję się coraz częściej. moi znajomi myślą, że już mi prawie przeszło, bo przecież już tyle nie mówię o Tobie a jak mówię to tylko to, że dałam sobie z Tobą spokój. udaje wyluzowaną, gdy widzę Cię na mieście, staram się za długo nie patrzeć, o wiem, że chyba pekło by mi serce. Wtedy jest najgorzej, bo chociaż wiem, że jesteś blisko na wyciągnięcie ręki, Ty mnie nie widzisz. I gdy wracam wieczorami do domu, leżąc w łóżku rozmyślam o naszym pięknym ale nieistniejącym życiu. ale przecież wszystko jest ok, nie?
|
|
 |
|
Nie jestem ani Twoją, ani niczyją własnością. Nie jestem rzeczą, którą da się nabyć i mieć. Nie jestem rzeczą, którą można rzucić w kąt, gdy się znudzi. Może wydaje Ci się to dziwne, ale ja też mam uczucia... || refleksja
|
|
 |
|
pamiętacie czy juz zapomnieliscie ?
|
|
 |
|
"Czasami tylko obawiam się, że nie zdążysz, by przy mnie być, kiedy trzeba będzie się pożegnać, uśmiechnąć, zabrać w daleką podróż ciepło Twojej dłoni." // Cytat z książki pt.: "Pamiętnik narkomanki" Barbara Rosiek.
|
|
 |
|
[cz.5] Stoję sama nad Twoim świeżym grobem i zadaje pytanie sobie. Tobie i Bogu. Jedno. Chyba w tej chwili najważniejsze. Dlaczego umarłeś? No cholera. Czemu nie walczyłeś? Czemu się poddałeś na tym cholernym stole operacyjnym? Dlaczego mnie zostawiłeś samą? Cholera, tak trudno było nie wymusić wtedy na tym cholernym skrzyżowaniu? Nie potrafię pogodzić się z Twoją śmiercią. Nie potrafię, nie chcę, nie mogę. Za bardzo kocham. Wybaczę Ci wszystko tylko stań w moich drzwiach.. Proszę. Albo ja stanę u bram Twojego nowego domu. Tam na górze... || refleksja
|
|
 |
|
[cz. 4] Wychodzi lekarz. Z jego miny nie mogę nic wywnioskować. Podchodzę i pytam o Ciebie. Lekarz prosi, żebym usiadła. Cholernie się boję. Domyślam się co się stało. Ale nie chcę tego przyjąć do wiadomości. Lekarz zaczyna mówić. Znowu kojarzę tylko urywki, że im przykro, że robili co mogli. Ale Twoje obrażenia były zbyt duże. Wybucham płaczem. Nie chcę się uspokoić. Nie potrafię. Płaczę, a łzy zalewają mi twarz. Z braku sił mdleje. Nie pamiętam nic. Budzę się, leżę w szpitalnym łóżku. Jestem podłączona do kroplówki. Próbuje przypomnieć sobie co się stało. Ale nie potrafię. Wiem, że zemdlałam. Wchodzi lekarz. Pytam o Ciebie. Odpowiada - przykro mi. Doszło do mnie, że Ty na prawdę nie żyjesz. To nie jest cholerny żart. Twoje hobby, Twoja pasja zabiła Cię. To nie jest kurwa żart. Ciebie nie ma. Zostałam sama. Nie potrafię w to uwierzyć. Jestem wrakiem człowieka. Kilka dni później - Twój pogrzeb. Ledwo stałam na nogach, naćpana lekami. Po uroczystości stoję nad Twoim grobem. | refleksja
|
|
 |
|
[cz. 3] Pamiętasz? To było wtedy, kiedy jeszcze mnie kochałeś. Lekarz wyciąga jakieś papierki i prosi o podpis. Nie czytam. Nie mam siły. Po prostu podpisuje i ponawiam pytanie o Ciebie. Pada odpowiedź, że Twój stan jest ciężki. Czeka Cię operacja. Trudna. Pytam co się stało? Motor, prędkość, światła, wymuszenie. I uderzenie w bok samochodu. Kojarzę tylko urywki tej rozmowy. Znowu nie potrafię opanować łez. Lekarz mnie pociesza. 'Cholera, kolejny.' I prosi, żebym czekała. Czekam, godzinę, dwie, dowiaduję się, że będziesz miał operację. Cholernie się o Ciebie boję. Nie wiesz, że czekam. Nie wiesz, że jestem przy Tobie. Nie masz pojęcia, że boję się. Mija godzina, dwie, w końcu pięć i sześć - ciągłego czekania przy sali operacyjnej. Jestem już blada i wyglądam jak trup. Cały makijaż mi się rozmazał a łzy od kilku godzin płyną strumieniem. Tak bardzo się boję. Nie potrafię opanować nerwów. W końcu po prawie siedmiu godzinach widzę, że drzwi od sali operacyjnej się otwierają.. || refleksja
|
|
 |
|
[cz. 2] Wybiegłam z domu, porywając z komody kluczyki od auta. Chciałam dostać się do szpitala jak najszybciej. Po drodze nie interesowały mnie znaki, czy ograniczenia. Bałam się jak cholera. Serce miałam prawie przy gardle. Nie widziałam drogi, zasłaniały mi je łzy, które zalewały mi twarz. Na liczniku 220 km/h, więcej nie dam rady. Cholera. W końcu jest po prawej szpital. Coraz bardziej się boję. Ręce mi się trzęsą. Nie potrafię opanować nerwów. Wjeżdżam na parking i obsesyjnie szukam pierwszego lepszego miejsca. W końcu parkuje i biegnę w stronę szpitala. Recepcja. Oni nic nie wiedzą. Proszę czekać. Czekanie jest najgorsze. Jakiś dziadek z boku próbuje mnie pocieszyć, że wszystko będzie dobrze. Cholera. Co on może wiedzieć? W końcu idzie jakiś lekarz. Pytam się o Ciebie. Lekarz zatrzymuje się, przygląda mi się i pyta ' pani jest z rodziny? '. Cholera. 'Tak, jestem jego narzeczoną' - pada z moich ust odpowiedź. Przecież kiedyś byliśmy zaręczeni, pamiętasz? || refleksja
|
|
 |
|
[cz.1] 2 w nocy, siedzę w pustym mieszkaniu z laptopem na kolanach, cisza wypełnia cztery ściany. Nagle ciszę przerywa natarczywy dzwonek telefonu. 'Cholera. O tej porze?! ' - pomyślałam. I mimowolnie sięgnęłam po telefon. Na wyświetlaczu widniało Twoje imię. Serce zabiło mi mocniej. Nigdy nie dzwoniłeś tak późno. Może, tylko wtedy gdy wracałeś z weekendowych imprez, ale przecież mieliśmy środek tygodnia. Serce waliło mi jak oszalałe. Wolno odebrałam przesuwając zieloną słuchawkę ' tak słucham' - wydukałam. Przeczuwałam, że stało się coś złego. Ale nie spodziewałam się, że w słuchawce usłyszę zupełnie obcy głos, mówiący do mnie o tym, że miałeś wypadek, że jesteś w ciężkim stanie w szpitalu wojewódzkim. Zamarłam. Ze słuchawką w uchu. Z wyobcowania wyrwało mnie wołanie ' proszę pani, proszę pani, czy pani mnie słyszy?!'. Wybuchłam płaczem, a telefon wysunął mi się z ręki i uderzył o podłogę. 'Cholera.' - pomyślałam. Ale to nie było ważne. Wybiegłam z domu.. || refleksja
|
|
 |
|
Heh, moje życie to jedna wielka ucieczka. Uciekam przed wszystkim. Z miejsca do miejsca, od ludzi, rzeczy. Od miejsc. Od wszystkiego. Uciekam tak po prostu, gdy coś nie idzie po mojej myśli. Wiele ludzi zada sobie pytanie 'po co?'. Bo tak jest łatwiej, bo tak nie boli, nie przywiązuje się do niczego, bo nie mam na to czasu. Ani do ludzi, ani do miejsc bo to nie ma sensu. Ludzie się zmieniają. Najpierw chcą się Tobie przypodobać, są mili, wyrozumiali. Sprawiają wrażenie ideału. Ślepo zaczynamy im ufać w 100% i tracimy głowę dla 'wyemitowanego' ideału. I nagle pstryk. Nasze różowe okulary znikają i widzimy wszystkie wady. I dopiero wtedy uświadamiamy sobie, że tych wad jest zbyt dużo. Zbyt dużo, byśmy mogli ufać dalej. Więc po co ufać, przyzwyczajać się? Nie warto.. || refleksja
|
|
|
|