 |
"tylko te pocałunki cenię, któreskradłem wzbraniającym się wargom"
|
|
 |
Możesz się ze mną nie zgodzić ale ja wiem, że wszystko robione we dwójkę "smakuje" lepiej...
|
|
 |
Jestem sobą.
W kilku wersjach.
|
|
 |
Jeśli zaangażujesz się za bardzo stracisz to szybciej niż myślisz a i ból będzie też większy
|
|
 |
Magia to nic innego, jak siła albo słabość
ludzkiego
umysłu. Moc, której używasz, wiara w nią i
odwaga,
by wierzyć — to jest właśnie magia! Wiara,
odwaga
i moc — nie trzeba niczego więcej!
|
|
 |
Jutro wychodzisz, wnusieńko.
— Szkoda... — westchnęła. — Tak tu fajnie było...
— Jesteś chyba jedyną pacjentką tego przybytku,
która
twierdzi, że jej tu fajnie.
— A czego mi tu brakowało? Sufit był, chusteczek do
nosa w bród, czuła opieka całego personelu
medycznego aż
do porzygania, i jeszcze tyle kwiatów i pluszaków, że
mogę
kwiaciarnię ze sklepem zabawkowym otworzyć
|
|
 |
Czas leczy rany — ten głupi truizm jest prawdziwy.
Zaczynasz wierzyć, że świat nie kończy się na
Chatce.
Zaczynasz godzić się z tym, że Czarny Książę nigdy
pod
nią nie podjedzie — i choć na początku wywołuje to
znów fontannę łez — z czasem przywykasz do
świadomości,
że był tylko mrzonką. Marzeniem utkanym z
twych
nadziei i potrzeby kochania.
|
|
 |
Nie wiedziałam, że najpierw upiłam się
spirytusem
do odkażania stołu zabiegowego, potem
zjadłam
całe opakowanie środków uspokajających dla psów i
drugie,
ale dla kotów (że też ogon mi za karę nie
wyrósł!).
Większej ilości trutek widać nie znalazłam, bo
postanowiłam
dokończyć dzieła jednym precyzyjnym
cięciem.
A myślałam, że jestem estetką i jeżeli już, to umierać
będę bardziej romantycznie...
Życie uratował mi — nieproszony—Dziadek
Aureliusz
i miałam durne szczęście, że upadłam na krwawiącą
rękę,
własnym ciałem tamując krwotok. Żeby potrójnego
samobójstwa
nie móc popełnić spokojnie, to trzeba
mieć
pecha.
|
|
 |
.............Nawet taka idiotka, co sobie
żyły przez starą, głupią chałupą podcina.
Codziennie siada podczas obchodu w nogach łóżka
i patrzy na mnie, ja na niego, a potem odchodzi. Raz,
na
samym początku, zapytał, czy może coś dla mnie
zrobić.
Odpowiedziałam, że tak: zabić tych, co kupili mój
domek.
Więcej już nie pytał. Zresztą od razu zaczęłam
ryczeć,
więc niewiele bym mu powiedziała.
Odwiedza mnie podobno dużo osób. Wiem, bo za
każdym
razem pielęgniarka przerywa mi kontemplację
sufitu
i pyta, czy chcę widzieć kogoś tam a kogoś —
niektórych
nazwisk nawet nie znam. Na chwilę odrywam wzrok
od
bieli ściany i odpowiadam, że nie, za co zostaję nagrodzona
pluszakiem albo kwiatami. Fajnie być w
psychiatryku.
Co nie powiesz — nagródka.
|
|
 |
Kochany, Cholerny Książe z Bajki...
Dom wariatów wcale nie jest taki głupi. To jedyne
miejsce w całej galaktyce, gdzie możesz sobie całymi
dniami spać, ryczeć pod kołdrą — albo i otwarcie —
na
cały głos, tak, że aż cię gardło zaczyna boleć i wtedy
przestajesz (no, przestajesz, bo podają ci jakąś tam
głupią
hydroksyzyna) albo po prostu gapić się w sufit.
Całymi
dniami leżeć i gapić się w sufit i nikt nie pyta, co ty
tam
widzisz.
Pielęgniarki są chyba miłe — nie wiem tego na
pewno,
bo ich nie zauważam. Trzy razy dziennie przynoszą
mi
pokarm do pokoju i wynoszą, bo nie jestem w stanie
przełknąć ani kęsa —zaraz zaczynam ryczeć. Lekarze
też
są mili, zwłaszcza mój prowadzący. To staruszek w
wieku
węgla kamiennego, który przez całe życie leczył
wariatów
takich jak ja. Serdecznie mu współczuję — całe życie
być
zamkniętym w psychiatryku... Nic więc nie jest w
stanie
wytrącić mojego prowadzącego z równowagi i nic
nie
jest w stanie go zdziwić.
|
|
 |
Łzy dawno pzestały płynąć. Nie czuła już ani
obrzydzenia,
ani nienawiści. Ciało drżało leciutko, może od
porannego
chłodu, ale ona nie zważała na chłód czy
dreszcze.
Dusza dziewczyny leżała zwiniąta w kłębek gdzieś na
samym
dnie jaźni i miała zamiar tam pozostać do
końca świata
|
|
 |
uśmiechnęła się do snów. Czegóż ona w
tych
snach nie wyrabiała! I to z kim...! Zachichotała i
otworzyła
radosne, pełne nadziei na wspaniały słoneczny
dzień,
oczęta.
— O Boże! — krzyknęła w następnej chwili, kuląc się
pod kocem.
— Nie wzywaj Pana Boga swego nadaremno — odruchowo
wyrecytował Plama, nie podnosząc wzroku
znad
książki.
— Ale ja go nie wzywam nadaremno, tylko na
pomoc!
Co ksiądz porabia nad ranem w mojej kuchni?
— Czytam.
— Widzę! Ale to moja książka, moja kuchnia i moje
rano!
|
|
|
|