|
Targający drzewami wiatr niczym twoje ręce. Poranione wnętrza dłoni, setki siniaków na łydkach, uraz głowy, strup na policzkach. Zbiera się na deszcz, nabrzmiałe chmury szarpią połacie ziemi. Przebłagaj niebo zanim utoniemy w źrenicach zbiera się na potop, powieki zaszły wilgotną łuną Płacz uwolni nas od tego Delikatne ramiona kłębią się pod sklepieniem brzóz , święta księga blizn, która jakąś siłą wątłe życie napędza. Grzmot wyszarpie z nas duszę, nie zamknie nam powiek, gromowładny śmiech mogiły znam już na pamięć/ sstrachsiebac
|
|
|
Noc bez pożegnania, noc bez gwiazd, noc bez ruchu.
W szkarłacie sen przyprawiony goryczą histerii.
Długo odsyłane omdlałe ciało, dręczone i dźgane, ono skomli i jęczy.
Błagało.
A na posadzce, biała smuga cierpienia.
I nic.
Niemy szept przytargany od dzieci oddechów, on również cierpi na bezsenność.
Obmyte z grzechów winem słowa,
dłużej tego nie wytrzyma - serce budzone kolejnym zawałem.
A kiedy wstanie świt, kiedy będzie gotowa,
taka czysta - osunie się śmierć sztywna na środek pokoju./ sstrachsiebac
|
|
|
Głębokim haustem nabieram powietrze,
tętno coraz szybsze, oddechy coraz płytsze.
Jesteś tu, no dalej w dusznym kącie rzuć na mnie urok swój.
Dotknij zimnej skóry, pocałuj sine wargi, na pół żywej mnie.
Zatopię sztywne palce w twoje piękno, będę je głaskać i przytulać.
Szepniesz mi do ucha 'teraz' i bezlitosnym spojrzeniem wyrwiesz mi serce,
zostawiając blade ciało na pastwę posadzce./ sstrachsiebac
|
|
|
Sen już uciekł, nawet to nie jest przy niej do rana. Nieobecne oczy zalane słonecznymi promieniami, które zdobią drogą pościel jasnymi pejzażami. Ile jest warte każde uderzenie ospałego serca? Podpierając się na łokciach odczytuję każde spięcie mięśni, mężczyzny z którym spędziła noc, 'nie znam go'. Nadgarstkiem przeciągnęła czarne smugi po twarzy. 'Kim jestem?' Nagie panele przykrywały kawałki szkła a między nimi przeplatające się niewinne płatki róż. Na stole czekały na nią pogniecione banknoty, przełknęła gorące łzy. Wzięła pieniądze i z bólem przycisnęła do piersi. 30 minut później mężczyznę obudził jęk nadjeżdżającej karetki, lustro szpecił szkarłatnoczerwony napis " Nie wrócę, jestem tylko pęknięciem w tym zamku ze szkła"./ sstrachsiebac
|
|
|
W zimnym kącie, zatęchłym powietrzem otula swoją paranoję. Za duża koszula przesiąknięta strachem.
A w ręku nóż.
Rytm, w którym ciało wychyla się do przodu i pauza, w której wraca na poprzednie miejsce, wytrącając psychikę z równowagi.
A w ręku nóż.
Blade palce zakażone cierpieniem,
tak niewinne- zakrwawione.
A w ręku nóż.
Bo jest tylko luką tej choroby, kiwanie przechodzi w trans.
A w ręku nóż.
I ostatni już głos 'miałam siostrę, miałam brata, miałam mamę, miałam tata'. /sstrachsiebac
|
|
|
A gdybyś obudził się rano, a mnie by przy Tobie nie było, jak długo czekał byś zanim zaczął mnie szukać? Czy pamiętał byś kartkę, którą zostawiłam Ci na stole pisząc roztrzęsioną dłonią, że odchodzę, że nie wrócę? Wspomniałabym w liście jak bardzo wbijały mi się w serce twoje ostre kłamstwa, jak bardzo bolał kręgosłup w każdą bezsenną noc na podłodze, jak zimne były wieczory gdy z sinymi wargami przesiadywałam na balkonie wyczekując na twój powrót. Zapewne jak w każdym pożegnalnym liście wspomniałabym jak bardzo cię kochałam i że będzie mi tego brakować. Skłamałabym, że żałuję tego co robię, dorzuciłabym banalne 'nie byliśmy sobie pisani'. Całość przypieczętowałabym kilkoma gorzkimi łzami i na pewno podpisałabym się 'Twoja Ja'./ sstrachsiebac
|
|
|
I jak trudno zmusić mięsień ospałego serca w głuchą noc.
I jak trudno błagać o najpłytszy oddech
zeskrobany ze ściany histerycznym szlochem.
I tak cierpieć w bezsenną noc,
gdy obojczyki błagają posadzkę o litość,
i gdy bolą zimne łzy na martwym ciele.
A już sztywne palce,
a już drętwe kolana,
od tej modlitwy, od tego wołania.
Mdleją z wyczerpania,
od słuchania huku trzeszczących kości.
Bez litości.
Bez nadziei.
Bez uczuć.
Chyba? / sstrachsiebac
|
|
|
Przystanęła, nad granitową płytą szkarłatna mogiła.
Sztywnymi palcami przesunęła po brzegu blatu.
Przyjrzała się wypłowiałemu portretowi,
przyklęknęła.
Nie było ją stać na jedne 'wieczne spoczywanie',
Gardziła modlitwą, tą ciszą.
Brzegi jej białej sukienki porwał zagubiony
wiatr, rozpostarł jej znamię nad grobami papierowych szkieletów.
A nad cmentarzem zapanował atramentowy mrok.
To ona gasi znicze swym szeptem,
to ona nie pozwala jej odejść.
Ona wieczorami,
prowadzi jeńców własnych oddechów przez puste pola rozpaczy.
Swym szyderczym śmiechem budzi zmarłych,
drażni potępione duszę.
Ona zadba o smutek,
zatroszczy się o zło,
zapewni wieczną udrękę,
obieca tułaczkę. / sstrachsiebac
|
|
|
Ja po prostu chce żebyś tu był, byś mnie trzymał za rękę, mówił jak bardzo mnie kochasz. Chcę pieszczot, chcę czułości. Pragnę widzieć cię rano gdy wychodzisz z mojej łazienki i buziaków na pożegnanie. Czasami mogłabym przetrzymywać w domu twoją bluzę i droczyć się z tobą gdybyś żądał jej zwrotu. W święta moglibyśmy piec razem ciasteczka, a w lecie leżeć bezczynnie na trawie obserwując chmury. Gadalibyśmy godzinami i spędzali pół nocy na oglądaniu gwiazd. Po prostu pragnę tego o czym marzy każda dziewczyna - Ciebie. /sstrachsiebac
|
|
|
Ten dźwięk, ta muzyka. Głośne bębny, niskie tony skrzypiec, cicha pauza i wzbijający się z niej dźwięk fletu, ostrzejsze zakręty, dalej, coraz dalej, szybsze skrzypce, poorane szczelinami ciszy, smagane burzami nerwowych strun. A teraz -obraz- ocean - żadnych domów i żadnych ludzi. Pusty brzeg, ciepła woda, w głowie setki nieprzegranych nut, krótka pauza, otwieram oczy - tak to mój świat. /sstrachsiebac
|
|
|
|