I jak trudno zmusić mięsień ospałego serca w głuchą noc.
I jak trudno błagać o najpłytszy oddech
zeskrobany ze ściany histerycznym szlochem.
I tak cierpieć w bezsenną noc,
gdy obojczyki błagają posadzkę o litość,
i gdy bolą zimne łzy na martwym ciele.
A już sztywne palce,
a już drętwe kolana,
od tej modlitwy, od tego wołania.
Mdleją z wyczerpania,
od słuchania huku trzeszczących kości.
Bez litości.
Bez nadziei.
Bez uczuć.
Chyba? / sstrachsiebac
|