Przystanęła, nad granitową płytą szkarłatna mogiła.
Sztywnymi palcami przesunęła po brzegu blatu.
Przyjrzała się wypłowiałemu portretowi,
przyklęknęła.
Nie było ją stać na jedne 'wieczne spoczywanie',
Gardziła modlitwą, tą ciszą.
Brzegi jej białej sukienki porwał zagubiony
wiatr, rozpostarł jej znamię nad grobami papierowych szkieletów.
A nad cmentarzem zapanował atramentowy mrok.
To ona gasi znicze swym szeptem,
to ona nie pozwala jej odejść.
Ona wieczorami,
prowadzi jeńców własnych oddechów przez puste pola rozpaczy.
Swym szyderczym śmiechem budzi zmarłych,
drażni potępione duszę.
Ona zadba o smutek,
zatroszczy się o zło,
zapewni wieczną udrękę,
obieca tułaczkę. / sstrachsiebac
|