 |
Siedzę cicho i boję się odezwać. Mój szept wywołuje zbyt wiele niepotrzebnych emocji, po których powstają kolejne chwile niepewności. Doszukujesz się w moich słowach przekazu, którego i tak nie jesteś w stanie zrozumieć, ale usilnie chcesz wiedzieć co naprawdę próbuję Ci przekazać. Nie bierzesz pod uwagę faktu, że jestem inna niż wcześniej. Nie widzisz, że bardzo się zmieniłam, a moje zagubienie powoli zaczęło mnie przerastać. Brniesz w to wszystko co się wokół dzieje jeszcze bardziej i stanowczo. Jesteś przekonany, że i tym razem ja posłucham Ciebie i udam się za Tobą. Lecz nie rozumiesz mojej odmowy? Ja nie chcę już się w to zagłębiać. Nie chcę walczyć o to co jest złe. Nie chcę topić się w życiu, które przepełnione jest wiecznymi kłamstwami, a z kolejnym dniem większa ilość tlenu, którym oddycham zostaje zatruta przez niedomówienia. Zrozum, że tego jest już dla mnie za wiele. Przerasta mnie to. Przerasta mnie rzeczywistość, w której oboje się znajdujemy. Chcę się od tego uwolnić.
|
|
 |
Życie nie jest ani trochę proste, z żadnej strony i pod żadnym względem a ludzie i sytuacje w około nie ułatwiają nam niczego. Dzień nie daje szansy na przetrwanie a noc zabija doszczętnie to co przez dzień pozwala funkcjonować w miarę prawidłowo. Serce nie pompuje już krwi, płuca nie wychwytują tlenu, oczy tracą ostrość patrzenia- widzą zamazany obraz, ręce bezwładnie opadają na grunt trzymając zawzięcie ostatniego szluga i butelkę wódki, struny głosowe utraciły zdolność wytwarzania jakiejkolwiek melodii - nie dopuszcza słów do wyjścia. Wszystko upadło. Sens, cel, marzenia, plany, uczucia, nadzieja, wiara... [ auto_destruction ]
|
|
 |
I.Znowu siadam w tym miejscu na parapecie. Biorę zeszyt i zaczynam pisać. Dochodząc do połowy strony stwierdzam, że moje słowa nie mają sensu, nie kleją się. Wiem, że stać mnie na coś lepszego, ale wewnętrznie zagubienie nie pozwala mi nic swobodnie stworzyć. Czuję mętlik i pewien niedosyt czegoś. Czuję, że źle robię, bo odsuwam się od kogoś bądź kogoś od siebie poprzez odpychanie. Nie jestem w pełni świadoma tego co się ze mną dzieje. Nie wiem skąd to się bierze. Przecież był spokój, stabilizacja, aż tu nagle tak wiele pytań, które pojawiają się w mojej głowie, tyle niepewności i chwil wątpliwości. Dlaczego to się na nowo dzieje? Dlaczego właśnie w tej chwili tak bardzo się boję? Dlaczego Jego słowa ciągle przysłaniają mi to co się stanie w przyszłości, której nie jestem w stanie nawet przewidzieć?
|
|
 |
II. Czy On nie rozumie moich słów, kiedy proszę Go, aby przestał tak do mnie mówić, że ma mi tego nie robić, bo nie mogę przez to spać, a każdy dzień kiedy wstaję z łóżka przepełnia się jedynie strachem, od którego nie mogę uciec? Przecież widzi ból w moich oczach, ale to olewa. Udaje, że nie chce czuć tego co mu próbuję przekazać. Oczywiście, bo po co ma się tym zamartwiać, prawda? Lepiej od razu postawić krzyżyk nad wszystkim i pokazać czarny scenariusz. Szybciej przy tym zszargam sobie nerwy, no nie? Oczywiście, że tak..Bo będzie lepiej. Później nie będę cierpieć. Lecz On tego nie widzi i nie rozumie, że wtedy będzie jeszcze gorzej. Po co zachować trochę rozsądku i pohamowania w życiu. Najłatwiej jest powiedzieć coś negatywnego, coś złego co zniszczy nie tylko wewnętrzny spokój, ale rozpieprzy cały ciąg harmonijnego spokoju.
|
|
 |
Przestałam się w to wszystko bawić. Przestałam się zajmować własnym życiem i chcę żyć bardziej spontanicznie niż wcześniej. Mieć wyjebane na ludzi i całą resztę? Owszem, mogłabym taką taktykę wybrać, ale co mi to da? Więcej cierpienia niż spokoju? I tak nie umiałabym się w pełni do tego dostosować. Nie potrafię być obojętną na ludzi, na ich cierpienie..Nie należę do tych osób, które po prostu usuwają się w cień, gdy coś się złego dzieje. Owszem, czasami może i ktoś takie odebrać wrażenie, ale ja wtedy jedynie robię większość rzeczy z pełną świadomością tego, jaki ciężar na siebie biorę. Nie odsuwam się daleko. Jedynie ustępuję z drogi, bo wiem, że są chwile, kiedy człowiek potrzebuje samotności..I dopiero później, gdy coś sobie poukłada może nastąpić jakaś zmiana, lekki przełom. Lecz ja już nie naciskam. Staję poza granicą tak, aby nikomu nie przeszkadzać. Ale i tak zostaję dostępna dla każdego, gdy ktoś będzie po prostu chciał, abym była..
|
|
 |
Cisza, widzisz? Nie ma nic. Nie ma nikogo. Pusty, samotny pokój przepełniony jedynie moją obecnością. Nie ma tutaj nikogo do kogo mogłabym się zwrócić, odezwać, napisać.. cokolwiek zrobić. Jest jedynie burdel, którego nie da się tak łatwo ogarnąć. Masa myśli dopiero powoli uchodzi z mojej głowy, uczucia? Przyspieszają jedynie rytm serca, napędzając przy tym moje ciśnienie, które automatycznie unosi się ku górze, aby organizm pokazał mi kto ma tak naprawdę władzę nad całym losem. W tle słychać jedynie czasem szum jakiejś muzyki, którą próbuję zabić to co się dzieje, ale to nie działa. Towarzyszy mi jedynie mętlik, którego nie mogę się pozbyć, którego nie chcę się pozbywać...?
|
|
 |
Nie mówię na głos Jego imienia, ale to nie oznacza, że wcale za Nim nie tęsknie. Nikt nie wie i nie widzi tego co czuję, gdy Jego nie ma tuż obok. Bez najkrótszej chwili zawahania mogę powiedzieć, że za Nim tęsknie. W moich myślach często pojawia się Jego imię, a spoglądanie nałogowo na komunikator bądź komórkę czy napisał stało się pewnym uzależnieniem. Nie chcę się tego pozbywać, ale też boję się, że to szybko minie. Los jest często okrutny, zasłania przed ludźmi, to co naprawdę jest cenne. Odbiera wszelkie nadzieję na coś dobrego. Sprawia, że nie można mieć tego czego ktoś pragnie, bo okazuje się, że to za wiele. Szczęście nie jest każdemu pisane chociaż powinien być równy podział dla każdego, prawda? Z resztą.. To i tak jest tak popieprzone, że wszystko co się dzieje w jednej chwili ulatuje ze mnie i pozostawia jedynie ślady, których ciężko się jest pozbyć.
|
|
 |
Kto choć raz nie przekonał się na własnej skórze o czymkolwiek,
nie ma prawa przewracać następnej strony bez przeczytania przynajmniej zdania jej wstępu. / Z blogu, Endoftime.
|
|
 |
Nie mówię o Nim, ponieważ nie chcę. Boję się, że moje uzależnienie od Jego osoby przekroczy pewne normy, które od dłuższego czasu już obowiązują. Boję się, że stanie się dla mnie kimś ważnym, kimś o kim nie chciałabym zapomnieć przed długie tygodnie, a nawet miesiące. Nie pokazuję, że mi na Nim zależy, bo znam siebie, znam swojego pecha do szczęścia i życia. Wiem, że jeżeli teraz pokazałabym to co naprawdę czuję, to jak odczuwam brak Jego obecności nagle cała reszta, którą zdobyłam przez ostatnie tygodnie po prostu by upadła. A nie mogę sobie teraz na to pozwolić. Nie w tym czasie, kiedy potrzebuję spokoju i porządnego ogarnięcia swojego życia. Każdy błąd jaki popełnię będzie mnie kosztować wysoką cenę. Nie wiem czy jestem w stanie płacić za to do końca życia. Przecież błędy ciągną się za człowiekiem do końca, więc skąd mam mieć pewność, że i ten ruch nie okaże się czymś co zakończy cały żywot istnienia?
|
|
 |
I. I. Zjebało się wszystko. Marzenia, plany, cała przyszłość. Oderwałam się od tego, nie zdając sobie sprawy, jak wiele tracę, w jakie zagubienie zaczynam brnąć. Myślałam, że moje zachowanie to dobry sposób na odbicie się od pewnego dna, którego wręcz nienawidziłam, a jednak okazało się, że jedynie pogorszyłam to wszystko. Wpakowałam się jeszcze bardziej w coś, co było głupim pomysłem, co nie powinno mieć nigdy miejsca, ale jednak chciałam, aby to się stało, abym mogła coś osiągnąć, a co w zamian za to dostałam? Niechęć i wredność do wszystkiego i wszystkich. Na nowo znienawidziłam ludzi. Każdego po kolei. Znienawidziłam ich za to, jak się zachowywali, jak się zabawiali mną, wykorzystując przy tym każdą chwilę mojej słabości. Myślałam, że są osoby, którym mogłam ufać, które są blisko i będę, ale jak zawsze się myliłam.
|
|
 |
II. Nie ma takich osób, trzymanie się na dystans do każdego zawsze pozostanie już moim nawykiem, którego będę musiała się wyuczyć stosować idealnie. Każde słowo, które wypowiem, każda myśl, którą przekażę dalej jest błędnym posunięciem, bo teraz wiem, że te zagrania nie były zbyt czyste wobec mnie i innych ludzi. Nie jestem ślepa, ani też nie jestem głucha. Może i czasem jestem naiwna, ale widzę wiele, a czasami nawet więcej niż komuś się wydaje. Odrzucenie, odpychanie.. Stało się już dla mnie normą. Przywykłam do tego, że ludzie w jednej chwili są, a za chwilę znikają, szczególnie, gdy naprawdę ich się potrzebuje. Odsuwają nas od siebie, bo wiedzą, że nie chcą się bawić w coś co dla nich jest głupotą. Jednak nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jak to boli, jak rozrywa taki gest wnętrze i uczucia drugiej osoby, która próbowała uczyć się wszystkiego od nowa.
|
|
 |
Widzisz? Poddałam się. Spadam w dół i nie widzę wyjścia z tego wszystkiego. Może nawet nie chcę widzieć tego wyjścia, bo się boję? Nikt nie zapytał się mnie czego naprawdę chcę, czy jestem gotowa na pewne zmiany. Ciągłe, negatywne komentarze w moim kierunku wcale nie pozwalały mi walczyć ze sobą i myślami, nie.. Niestety działały przeciwnie. Sprawiały, że czułam na sobie atak ze strony innych, bliskich mi osób. Każdy miał zawsze do powiedzenia swoje trzy grosze, a to, że mam słabą psychikę, że sama w sobie jestem słaba nie pomogło mi w niczym. Jedynie mnie zniszczyło bardziej. Nie rozpadłam się jeszcze, ponieważ dopiero zaczyna się u mnie proces powolnego umierania. Powoli przestaję istnieć i znikam z pola widzenia tych, których kiedyś szanowałam, i o których całe życie walczyłam. Nie liczy się już dla mnie nic, bo wiem, że to wszystko jest beznadziejne. Plany, marzenia? Posypały się. Życie bez żadnej perspektywy na przyszłość, bez pomysłu na siebie.
|
|
|
|