 |
|
czasem człowiek ma ochotę tak po prostu spakować się i wyjechać. gdzieś na bezludną wyspę, do leśnej chaty, w pizdu. odciąć się od gadającego świata. od ludzi, którzy mnożą nasze paranoje, którzy nas niszczą, którzy podcinają nam skrzydła. odciąć się od gwaru i plastikowej bylejakości, od sztucznych uśmiechów, problemów, które piętrzą się jak brudne naczynia w zlewie. czasem człowiek ma ochotę tak zwyczajnie i po prostu olać to wszystko, co mu nie służy. co sprawia, że zaczyna wariować
|
|
 |
|
wciąż pamiętam tą siebie z nastoletnich lat. mogłam godzinami siedzieć w łazience, w której znajdowałam ciszę i niezwykły spokój. kładłam się wtedy do wanny i otulając się po szyję pachnącą pianą, czytałam tandetne i kiczowate romansidła z kolekcji babci, wyobrażając sobie, jaki byłby mój facet w postaci wciąż nieogarniętego i wrażliwego romantyka.
|
|
 |
|
uśmiechnął się do mnie, burząc w ten sposób wewnętrzny mur jaki wzniosłam, aby obronić się przed wzięciem ostatniego swobodnego oddechu, a potem zakochaniu się w nim po uszy.
|
|
 |
|
nie chcę już oddechu na karku i dłoni na biodrach. dotknij mnie sercem.
|
|
 |
|
uwierz, że ja już niczego od ciebie nie oczekuję. żadnych skrajnych uczuć, gorących spojrzeń ani obietnic, które łamiesz, zanim zdążysz złożyć. ja proszę cię tylko o to, abyś zniknął z mojego życia, przyznając, że żałujesz każdego z kłamstw.
|
|
|
|