 |
a najgorsze jest to, że znów nic, zupełnie nic mi się nie chce. ogarnia mnie wciąż zmęczenie, którego nie jestem w stanie usprawiedliwić. niby wszystko jest w porządku, niby nie ma prawa być źle, niby świat widzi nade mną wielkie, jasne słońce, niby mogłabym rzygać tęczą. wiem, że tym razem boli bardziej niż kiedykolwiek, bo boli tylko w moim własnym wnętrzu, nauczyłam się, że nie mogę zawracać innym głowy problemami, których tak naprawdę nie ma, bo chyba nie ma mnie.
|
|
 |
moje zakrwawione serce chcę dać właśnie tobie, takie przesiąknięte aromatem gorzkiej, świeżej kawy, podtopione w whiskey, z zakurzonym zaufaniem na dnie, ściskające z każdym razem, kiedy trzymam w ręku nóż za ostrzę i spaceruję z nim w ciemności po pustym domu, zepsute produkujące zły z większą wydajnością, niż kiedyś, zostań proszę jego mechanikiem.
|
|
 |
problem polega chyba na tym, że ja sama siebie nie kocham.
|
|
 |
i nie wiem już, czy jestem na dnie, czy w dziurze bez dna.
|
|
 |
znów okłamuję wszystkich, że jest dobrze, że nic się nie stało, a te oczy, to jakieś uczulenie, czy zapalenie spojówek, które dopada mnie co parę miesięcy. z tą najbardziej fałszywą postacią uśmiechu, jaką potrafię z siebie wydobyć wstaję z łóżka, mocząc policzki, znów i znów.
|
|
 |
pozwól, że umrę tutaj sama, zostaw mnie, niech ból wyszarpie ze mnie serce, wydrapie pazurami resztki sił, nie będę się bronić, nie jestem w stanie i nie chcę, żebyś na to patrzył.
|
|
 |
jestem w pułapce własnych uczuć, mam związane ręce grubym, szorstkim sznurem psychiki, duszę się brakiem wytchnienia, brakiem poczucia spokoju, brakiem miejsca, gdzie będę mogła odpocząć, gdzie wyrzuty sumienia mnie nie zauważa, nie znajdą, nie zaczną biczować, jak codziennie.
|
|
 |
krwawi mi dusza, topię się w falach własnego lęku, strachu, żalu. nie radzę sobie.
|
|
 |
nie patrzę w lustro, nie mam odwagi tam spojrzeć, wolę nie widzieć.
|
|
 |
nie wiem, czemu to wszystko tak nade mną panuje, czemu po raz kolejny rzuca mnie na mokry i zimny beton balkonu. dlaczego jęczę z bólu, wyginam usta w krzyku i chociaż wbijam paznokcie z całej siły w skórę, to nie czuję nic. zupełnie nic, tylko palącą się psychikę. granice rozsądku zamieniającą się w popiół, rozpacz rozrywającą wszystko na strzępy.
|
|
 |
i strach i łzy, już wiem, że ból, zawsze będzie tu, dziś kolejny raz uderzam głową o ścianę, pięści zaciskam mocniej, do krwi. i słyszę szyderczy śmiech świata.
|
|
 |
znów zabrakło sił, to chyba nic nowego. moje oczy nie zauważają sensu kolejny raz.
|
|
|
|