 |
|
ubrałam się ciepło, i jak skończona desperatka, poszłam w miejsce, w którym przesiadywaliście nocami. - siema, chłopaki. - przywitałam się. zaczęliście cicho podgwizdywać, i ogółem wydawać idiotyczne odgłosy. jeden z Was zaczął nawet robić dziwne aluzje do Niego. - mogę się przysiąść? - zapytałam. zerwałeś się nagle, i stanąłeś przede mną, łapiąc za ręce. dałeś mi całusa. - to nie jest towarzystwo dla Ciebie, chodź. - szepnąłeś, biorąc mnie za rękę. - chuj mnie boli, Twoje zdanie. - odparłam, wyrywając się z Twojego uścisku i przyjmując piwo od jednego z Twoich kumpli. spojrzałeś na mnie z wyrzutem, i sobie poszedłeś. Twój sposób na załatwianie problemów - ucieczka.
|
|
 |
|
zanim powiesz mi to chore 'kocham Cię, bejb.', pomyśl. zastanów się czy kochasz MNIE, czy moje cycki, kotek.
|
|
 |
|
nacisnęłam zieloną słuchawkę, drżącą już dłonią. na policzek wstępowała pierwsza łza. - pierdole to wszystko. mam laskę, dobra, ma ładną dupę, cycki też spoko. fajna dziunia. kocha mnie i w ogóle. ale chuj mnie to boli, wiesz? - powiedział, tak na powitanie. westchnęłam tylko, nie miałam siły na słowa. - wiem, że Jej nie znosisz. wiedziałem to wcześniej. wiesz, fajnie, klepałem Ją po tyłku, nazywałem 'ślicznotką', ale jak jest moją laską, to już pieprzy jakieś 'kocham Cię' i inne ahh'y i ohh'y. - kontynuował. - Ty taka nie byłaś, bejb. nawet nie wiesz jak temu kolesiowi zazdroszczę. jest z jedyną dziewczyną, którą znam, która nie zawraca Ci głowy całą dobę, nie chce się ciągle tulić, i nie wymaga powtarzania 'kocham'. dobra, wiem. spieprzyłem. chuj wyszło z tego. brakuje mi Twojego uśmiechu. i chyba na tyle. kolorowych. - dokończył, po czym natychmiast się rozłączył. gdyby wiedział, jak mi Go brakuje..
|
|
 |
|
eżałam na kanapie z książką od fizyki. usłyszałam dźwięk sms'a, 'kiedy przestaniesz mnie okłamywać? chcę prawdy, do cholery.', odczytałam na trochę porysowanym ekranie mojego samsunga. 'za dziesięć minut, pod szkołą. bądź.', odpisałam. włożyłam ciepłą bluzę, i trampki, które zawsze przynosiły mi szczęście. poszłam na miejsce, już tam był. - nie okłamuję Cię. znaczy, to nie tak jak myślisz. - zaczęłam, bez powitania. - skąd wiesz, co myślę?! - krzyknął. - znam Cię. - szepnęłam, zaciskając dłonie w pięści i powstrzymując się od płaczu. - pytałem się, czy na pewno sobie beze mnie poradzisz. zostałbym przy Tobie! dziewczyno, wystarczyło powiedzieć prawdę! kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że zaczęłaś brać? mam się tego dowiadywać z obcych źródeł? - mówił z pretensjami. więc jednak nie znał prawdy! wierzył plotkom. - zamknij się! - krzyknęłam, wymierzając Mu otwartą dłonią w twarz. w ostatnim momencie, złapał mnie za nadgarstek. westchnął. - uwierzyłeś w kłamstwo. - szepnęłam cicho.
|
|
 |
|
myślisz, że to Ty jesteś tym lwem z horoskopu?
|
|
 |
|
- to koniec. - szepnęłam cicho, zaciskając dłonie w pięści. - dłużej nie dam tak rady. - wiedziałam, że to ostatnia okazja, do patrzenia Mu w oczy. - spoko. - odparł. tylko na tyle było Go stać. - wybacz. - dodałam, odwracając się. kiedy byłam około dwa metry dalej, usłyszałam ciche 'kurwa', które powiedział pod nosem. zabolało, raniłam Go.
|
|
 |
|
popijając gorącą kawę, przy kawałku Piha 'Nigdy już nie wróci', czytam Twój opis 'forever&together, maleńka! ;*'. nawet nie wiesz ile bym dała, żeby cofnąć czas. żeby ten opis był równoznaczny z tym, że mój kumpel jest szczęśliwy, a nie z traceniem sensu wszystkiego. nienawidzę Cię za to, że pozwoliłeś zniszczyć Naszą przyjaźń dla miłości.
|
|
 |
|
byliśmy wycieczką na Warszawskich Powązkach. dobra, nazywają się Powązkami, ale to wciąż jest cmentarz, nie? słuchaliśmy wytrwale pani przewodnik, trzęsąc się z zimna. - boziuu! - pisnęła mi na ucho kumpela. spojrzałam na Nią, unosząc jedną brew. skinęła głową, pokazując mi gdzie mam spojrzeć. jedną z alej szło tworzywo sztuczne. tona tapety, miniówka, kozaczki, futerko. plastik 100%. - o kur.. cze. - powiedziałam, dość głośno. pani przewodnik spojrzała na mnie srogim spojrzeniem. - masz coś do dodania? - zapytała. - tylko tyle, że tamta pani. - zaczęłam pokazując na tamto COŚ. - pomyliła cmentarz, z burdelem.
|
|
 |
|
kolejny monotonny dzień. budzę się po kilkugodzinnym śnie. szykuję się. zjadam pół miski płatków. idę do szkoły. siedzę na lekcji, wyczekując dzwonka. i kolejnego, i następnego. wracam do domu, totalnie wykończona. odrabiam pracę domową, jak jakiś robot. w między czasie schodzę na obiad. rodzice pytają co u mnie. uruchamiam uśmiech. ahh, jest świetnie, kochani rodzice! potem oglądam jakiś serial, już jakiś czas temu przestałam nadążać za fabułą. biorę prysznic. kładę się spać. zimno mi w stopy, zimno mi w serce.. nie ogarniam normalnego funkcjonowania, bez Ciebie!
|
|
 |
|
rozważając kolejne 'za' i 'przeciw', naszego rozstania, stwierdzam, że ewidentnie w ogólne nigdy nie powinniśmy ze sobą być. oczywiście, stwierdzam to, z logicznego i rozsądnego punktu widzenia. a tak ogólnie, draniu, wróć do mnie.
|
|
 |
|
chamska? ja? nie rozśmieszaj mnie. to nie ja wyzywam każdą od kurw, to nie ja robię każdej nadzieję. / kashiya
|
|
 |
|
nie masz najmniejszego pojęcia, co może przynieść Ci jutro. żyjesz w chorej niepewności. możesz spodziewać się wszystkiego. w jednej chwili Twoje życie może rozsypać się na milion kawałków. zniszczyć się do stanu, w którym nie będzie dało się już go naprawić. tak mniej więcej wygląda bycie z Nim. nic na pewno. wszystko pod ogromnym znakiem zapytania.
|
|
|
|