Wstajesz
i czujesz się jak gówno, patrzysz w lustro, wyglądasz jak gówno,
kładziesz spać – nadal gówno. I tak every-kurwa-single-day. Jesień to
okres, w którym perfekcyjnie władam językiem desperando – nadużywam
partykuły nie z czasownikami, rozkoszuję się kropkami nienawiści,
stawiam na zbyt mocną artykulację. Dajcie mi tu gieroja, który robi to
lepiej ode mnie. Leżeć cały dzień w łóżku, jaka to oszczędność czasu.
Brak akcji. Trzydziesty dzień z rzędu biomet niekorzystny, czarne
chmury. To się zdarza w dzisiejszym świecie, serio. Są oni, jesteś ty.
Chlastam się smutnymi piosenkami, dostrzegam zewsząd niemiłość, chowam
pod kołdrę z prawdziwego pierza, dziś już nikt takich nie robi. Z chęcią
podpowiem, jak na pięć sposobów spieprzyć ciasto, ale nie powiem ci,
jak żyć. Bo otóż skończyła mi się ochota na egzystencjalną łobuzerkę. I
mówię do swojej głowy, weź chodź, abdykujmy.
Czekam aż wszystko minie, bo właśnie nadeszło kiedyś i nic się nie zgadza.
|