Rano płakałam.
Wstałam o 4:30 jak zawsze, postawiłam wodę na kawę i nagle grunt pod moimi stopami zaczął pękać. Czułam jak ciężar winy wypełnia mnie, mieszając się z powietrzem. Z każdym wydechem było we mnie mniej życia. Byłam pewna, że dziś nie mogę nigdzie wyjść, że nie mam na tyle odwagi, żeby na siebie spojrzeć, nie myśląc nawet o tym, że mogłabym z kimś porozmawiać. Wiedziałam, że teraz nie dam rady, że wobec tego całego syfu jestem bezsilna. Później już tylko spadłam z hukiem, a moje szklane oczy uroniły pierwszą łzę. Za nią, poleciał cały strumień cierpienia, które szukało ujścia.
W szybie zobaczyłam zapadnietą, całkowicie styraną, okrutnie bladą twarz, a w niej oczy które za bardzo dosadnie ukazywały cierpienie...
Nie potrafie niczego ułożyć. Pojawiły się już te chwile, w których tabletki są zbyt blisko mnie.
Chyba sama już czekam, aż w końcu zrobię niewybaczalne.
Tak zwyczajnie, z braku sił do walki.
|