Uderzył mnie w twarz. Widziałam w Jego oczach złość, agresję, której musiał pozbyć się w jakiś sposób. Krzyczał, darł się na mnie, a ja pomimo to mimowolnie podeszłam do niego, próbując przytulić się do niego. Jednak mnie odepchnął na ścianę, w którą uderzyłam. Cholera, znowu ten sam ból. Zwinęłam się pod ścianą i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, chociaż byłam roztrzęsiona i łzy płynęły mi jedna po drugiej, wiedziałam, że On nie chciał. Siedząc pod tą ścianą, cholernie go usprawiedliwiałam, wzięłam całą winę na siebie, żeby tylko nie odchodził, On jednak postanowił inaczej. Odszedł, tak po prostu podszedł do mnie i powiedział mi, że jestem nikim, że to koniec. I wyszedł. Odszedł. Trzasnął drzwiami, a razem z hukiem zamykanych drzwi po raz kolejny rozpierdoliło mi się życie. Zabrał mi serce. Tak po prostu wyrwał i odszedł. Tak po prostu, jakby tych pieprzonych dwóch lat nie było. W niemym krzyku rozpaczy było mi dane usłyszeć tylko pisk opon jego samochodu. || refleksja
|