Zrobiłam wiele błędów, za żaden nie żałuję, nie mówię "przepraszam". Nie zwracam się do Boga co wieczór. Paranoja, składam dłonie w chwilach rozpaczy. Kiedy sięgam dna, a nie spadam w górę. Każdy przykry incydent znoszę ze zdwojoną siłą, to moja wrażliwość? Upartość? Czy może egoizm bądź chęć wyidealizowania świata? Jaki sens w kierowaniu słów do kogoś kogo nie widzisz, kogo nie słyszysz. Kwestia wiary. Zawsze miałam z nią problem./snr
|