Szare kamienice na Bruklinie, ciemny kąt, charczenie, jęki, panika. I ona. Siedzi z podkurczonymi nogami w najciemniejszym kącie, widać tylko oczy.Długie, splątane, zabłocone włosy koloru brąz, opadają jej na zakrwawione ramiona. Jeden kosmyk przylega do spoconego czoła, wlepiając się w otwartą ranę. Jej zielone oczy-teraz z nieludzko rozszerzonymi z paniki źrenicami, są nieruchome.Jedyne co daje znak że żyje to ciągłe kołysanie się w przód i w tył i przyciszone jęki wydobywające się z jej obolałego i zeschniętego na wskroś gardła. Oni, przecież oni byli dla niej jak rodzina. Johny mówił- że może liczyć na każdego z nich, że on jest ich ojcem a reszta to jej starsze rodzeństwo, że mają sobie ufać... [część I ] /em
|