Rozgrzana, zamarnięta w środku. Stabilna a rozchwiana. Żywa a z martwą duszą. Tam gdzie nigdy nie chciałam, gdzie nie myślałam, gdzie nie podejrzewałam. Osuwam się po ścianie, barwiąc ją szkarłatem. Smugi przypominające kwiaty szepcą tylko o tym, że w czynie nie ma ani kszty gracji. Uważałam wtedy, że dotykając podłogi wszystkimi kończynami prawidłowo zachowuję grunt. I do czego mnie to doprowadziło? Wciąż nie potrafię przestać upadać. Nie potrafię stać. Ledwo leże, czując, jak unosci się moja pierść. Spazmatycznie, z wykończenia. Z żalu opada by pół martwą potem powstać, w starym schemacie, jak codziennie.
|