pochodziliśmy z dwóch, różnych światów. byliśmy jak makaron i gitara. kwiatek i deska. nie pasowaliśmy do siebie. a mimo tego - było nam ze sobą dobrze. dłonie idealnie wpasowywały się, a usta tworzyły coś ponad idealnego. z dwóch, różnych osób stworzyliśmy jedność. staliśmy się jak chipsy i piwo. idealny dobór produktów na każdy, chociażby najgorszy dzień. jaki był na to przepis? uśmiech, i kilka słów. aż w końcu pocałunek i splecione ręce. potem byliśmy już ugotowani. tak po prostu, obdarzyliśmy się dziwnie mocnym uczuciem. miłością ponad wszystko. obiecał, zapewniał i opowiadał. kochał. ale co z tego? mówił też o sosie do spaghetti, ulubionej muzyce i najlepszym piwie. o seksie w wielkim mieście, i doktorze housie. jego słowa nie miały żadnego znaczenia. krzty powagi, ani chociażby namiastki uczucia. jego słowa nie były nic warte.
|