Budzik. Otworzyłam oczy. Skąpane wrześniowym słońcem miasto budziło się ze snu. - Czas wstać! - usłyszałam. Podała mi rękę i pomogła usiąść. - Nie mam już siły. Zostaw mnie w spokoju. - wycedziłam. - Który dzisiaj ?- spytała z uśmiechem, trzymając moje dwa niegdyś ulubione sweterki. Nie zwróciłam na nią uwagi. Zapięła mi guziki i posadziła naprzeciwko lustra. Rozczesała moje długie blond włosy i czule pocałowała w czoło, jak kiedyś mama. Nałożyła puder, powieki przykryła brązowym cieniem a usta podkreśliła czerwoną szminką. -Jesteś idealna. Piękna nawet bez tego. No już! Uśmiechnij się. Do moich oczu napłynęły łzy. -To... To wszystko jest bezsensu. - Spójrz na mnie - powiedziała- jestem Nadzieją. Każdego ranka będę pomagała Ci wstać, będę towarzyszyć Ci cały dzień, by w końcu przynieść ukojenie również przed snem. I nigdy, przenigdy nie pozwolę Ci się poddać, bo ja Nadzieja umieram ostatnia.
|