Pociechę przynosi koniec kalendarza w corocznej wyjątkowości splotu zdarzeń i dłoni, dogoni. Pokruszone historie, opowieści powkładane w niewłaściwe szuflady, w mnogoś aspektów bez odpowiedniego kontekstu, czy odwrotnie. Powrotnej drogi moje nogi nie poznają. Spotkają kierunki ku słońcu, w końcu. Pustka w bliskości tak intensywnej, że zatraciłam już czucie, postrzegam wybiórczo. Oddycham zgodnie z zaleceniem, instrukcją obsługi dołączoną starannie do opakowania. Do wschodu słońca. Bliżej.
|