Czasami, gdy w moim życiu jest tak strasznie cicho i nic nie odwraca mojej uwagi, analizuję siebie. Próbuję zrozumieć, poukładać, uspokoić, odratować cząstki mojego ja, moich myśli... Gdy ta cisza trwa zbyt długo, zaczynam topnieć, moje wnętrze powoli się roztapia i uwalnia z fizycznej skorupy w postaci łez. Umysł spokojnie udziela odpowiedzi na pytania i ukazuje całą prawdę. Wówczas przerażona ja, nie mogę uwierzyć, jak mogłam tak bardzo siebie skrzywdzić, jak mogłam nie zauważyć, że moje postępowanie mnie niszczy. Nie zauważyłam tego muru, który wybudowałam wokół siebie. To wszystko mnie przeraża. W tym momencie żałuję, że odrzuciłam każdego, komu udało się choć w maleńkim stopniu zrozumieć mnie. Żałuję, że nadal ich odtrącam. Potrzebuję, by ktoś chwycił mnie za rękę i wszystko mi poukładał. Cholera! Tym razem sama nie dam rady...
|