Odchylenia w normie, bo czas już spokornieć…oj czas.
Betonowe schody w dół, a do góry drewniana drabina.
Skłamałam, przegrałam…tak to moja wina jest!
Skamle o więcej wódki, a sen zbyt krótki się stał…
Zapomniane imiona wciąż w głowie kręcą się i wiją.
Ty nie jesteś tym „facetem”, ale ja jestem „żmiją”…co kąsa.
Więc wstaje od stołu, unoszę się i wychodzę…
Tak pewna, że nie spotkam już Ciebie po drodze.
Miałam w oczach strach…ale znikł…
Miałam w sercu żar…lecz zgasł…
Miałam na policzku nie jedną łzę…
I w ustach przekleństw sto…
Dziś zamykam ostatnie rozdziały, powieści jak „spotkać frajera”
Mam pecha, cóż…pecha się nie wybiera.
Mam żal w sercu i to mną poniewiera…
Pogodzę się z tym, że nie zostałam autorką bestsellera.
A wymykając się ze wspomnień potrzasku…
Łapie słońca promień, stojąc w jego blasku…
Już nie wyje po katach, już nie wrzeszczę…
A zaklinając deszcze, krzyczę ciągle jeszcze…jeszcze…jeszcze…
|