Biegnę. Uderzenia moich nóg o kałuże dziwnie mnie uspokajają. Krople deszczu biją mnie po twarzy. Nie chcę przerywać tej pozbawionej sensu czynności. Nagle się potykam. Upadam. Zwijam się z bólu na środku chodnika. Nie chcę się podnieść, nie mam siły ani chęci. Myśl, że to bez sensu w końcu mnie dogoniła. Tracę poczucie czasu. Jest ciemno, leżę bez ruchu, na ulicy żywej duszy. Słyszę kroki. Nie boję się. Co mi tam. Straciłam już w pewnym sensie swoje życie. Podchodzi do mnie chłopiec ubrany na biało. Ma mniej więcej 15 lat. Kuca przy mnie, dotyka policzka. Nagle czuję wielką radość, nieopisane szczęście i miłość. Zdumiona przyglądam się Jego doskonałej twarzy. Uśmiecha się delikatnie i mówi przepięknym, dźwięcznym głosem: Podnieś się, Bóg wciąż Cię kocha i nigdy Cię nie opuści. Zamykam na chwilę oczy. Gdy je otwieram przede mną już go nie ma. Sen? Czyżby?|ylime
|