|
megcarter.moblo.pl
dorosły stajesz się i nagle dzieckiem pragniesz być znów lecz sprzeciw cichutki gdzieś w głębi nas ginie pośród codziennych spraw.
|
|
|
dorosły stajesz się
i nagle dzieckiem
pragniesz być znów
lecz sprzeciw
cichutki, gdzieś w głębi nas
ginie pośród codziennych spraw.
|
|
|
Zwróciłam uwagę na Twoja białą koszulę już wtedy
Gdy pierwszy raz się pojawiłeś
Minęliśmy się w tłumie, pachniała
proszkiem do prania
I chyba jaśminem
I za każdym razem szukałam jej w tłumie
Nieskazitelnej, nieosiąganej
To jakby znak rozpoznawczy, afrodyzjak
Biała koszula
Teraz patrzę na nią z bliska, wisi na oparciu mojego krzesła
Jest troszkę pognieciona, już nie taka nieskazitelna
Przytulam się do Ciebie
Pachniesz jaśminem
|
|
|
Zachłysnęłam się twoją siłą
Co przygniotła mnie do podłogi
Nie mogłam wstać, twój wzrok wypalał te wszystkie rany
Zmusiłam się by przestać oddychać
Twoje ciosy nie są tak bolesne
Zaciskam zęby i wiem ze to minie
Bo to lepsze niż niemoc
taka że nie wstaje rano z łóżka
Moje serce bije coraz wolniej
Nie patrz, nie patrz to moja
ostatnia słabość
Pozwól mi na tę ostatnią cząstkę człowieczeństwa
Nie ma drogi, świateł, tuneli
Kłamali
Chwytam twoją dłoń i już nie boli
Czy kiedykolwiek bolało?
Dlaczego nie nazywają Cię życiem?
Czemu końcem, a nie początkiem?
Wybacz, że zwlekałam, ale byłam
tylko człowiekiem
|
|
|
Zaledwie pięć kroków i upadam
Raniąc kolana do krwi
Tak wygląda moja dorosłość?
Kilka wyścigów i same porażki
Nie wiem nawet, którędy do mety
To jest ta niezależność?
Czuję pot na skroniach i słone łzy w ustach
To nie tak miało być
Zrywam się rano by w czarnej kawie
Odnaleźć moją odwagę
I ominę ich doświadczenie jak płot kolczasty
Poranię się z zadartą głową
A gdy dzwonią ze słodkim zapachem bezpieczeństwa udaję
Że naprawdę żyję
|
|
|
Byli tu wczoraj, ukradli trochę ironii co
Wałęsała się samotnie na brzegu pucharu
Byli i dziś poprosili jeszcze o kilka uśmiechów
Tak dla równowagi
Oddaliśmy.
Będą zapewnie i jutro
I każdego dnia ich ciche kroki, chrapliwe oddechy będą
Naszą mantrą w tej codzienności
Wiecznie nienasyceni, wewnętrznie rozdarci
Zawsze samotni, wielcy
Nasi bogowie
Ludzie zwyczajni
Bo każdego dnia nieodwracalnie
Szukamy czegoś więcej
|
|
|
Myślicie, że On, że Kurt
bał się kul?
|
|
|
Boję się spaść gdy krzyczysz tak głośno
Wolę niemo się bać niż chwycić Twoją dłoń
Wracasz sam, by powiedzieć co czujesz
Czasem w ciemności mojej sypialni cicho płaczesz
A ja taktownie udaję ze nie słyszę
A kiedy znów mnie znajdziesz
Będę obcym wspomnieniem
|
|
|
Chyba jestem złym człowiekiem.
Nie noszę żałoby. Śmieję się publicznie.
Nie zakładam czarnych okularów.
Brak we mnie goryczy.
|
|
|
What the hell is wrong with me?
|
|
|
Wish there was something real wish there was something true
|
|
|
Bo chcę tych prawdziwych ludzkich momentów!
|
|
|
Nie słyszę!
Może włączę telewizor? posłucham o zbrodniach
Ćwiartowaniu, miłości i dziurach w jezdni
Nie słyszę!
Może coś poczytam? Lekki horror, krwawy romans
Będę płakać na komedii
Nie słyszę!
Ewentualnie otworze lodówkę, lody
Lody czekoladowe
Nie słyszę!
Sięgam spod szafy Jego zdjęcie
Podarte i sklejone milion razy
0! Słyszę! Bije...
|
|
|
|