 |
Wyszczekany, zdemoralizowany i cyniczny do szpiku kości egoista. Na domiar złego, miłość mojego życia.
|
|
 |
wstałam rano jak co dzień. spojrzałam w lustro z rutynowym "o kurwa" i poszłam się ogarnąć. poranna kawa już czekała na mnie na dole. jej aromatyczny zapach przywiódł mnie i zatopiłam swoje świeżo pomalowane usta w tym jakże zbawiennym narkotyku. ślad czerwonej szminki jak zwykle pozostał na ulubionym kubku ze Spongebobem. spojrzałam ostatni raz w lustro poprawiając starannie zrobiony makijaż. wyszłam z domu z nadzieją, że nic nieoczekiwanego nie wydarzy mi się w drodze do szkoły. jednak potknęłam się o własny los. do szkoły dotarłam obdarta z ludzkiej godności - rozmazany makijaż, pozostałości łez na czubkach palców, ulatujący dym papierosowy, obdarte kolana i łokcie. takie są skutki tego, że twoje cholernie brudne serce każe ci spotykać mnie na tej drodze, którą przeklinam od dnia, kiedy pierwszy raz wypowiedziałeś moje imię.
|
|
 |
Nie, ja nie jestem na granicy rozpaczy. Ja już dawno ja przekroczyłam.
|
|
 |
otrułam się własnymi łzami, niczym trucizną, a wszystko przez twoją toksycznie sztuczną miłość, emanującą kłamstwem i zdradą.
|
|
 |
''Taniec trzeba mieć w głowie i sercu, ciało się wyćwiczy ''
|
|
 |
Tłok na szkolnym korytarz. Stałeś za mną. Na łopatce czułam bicie twojego serca. Wstrzymałam oddech. Tak bardzo chciałam dotknąć twoich ust, poczuć pod dłonią delikatny zarost twojej twarzy. Ale nie mogłam. Nie jesteś i już nigdy nie będziesz mój.
|
|
 |
Nasz związek bez wahania wymieniłbyś na paczkę malboro.
|
|
 |
wieczność jest nieosiągalna, a jednak taka nam bliska. miłość wieczna, a jednak tak krótka. przyjaźń nierozerwalna, a jednak tak nietrwała. czy istnieje na świecie coś, co jest zawsze, co będzie zawsze? ból, smutek, rozpacz, cierpienie - kiedy tracisz kogoś bliskiego, lub sam chcesz odejść do wieczności, kiedy ukochany zostawia Cię samą sobie, lub kiedy uporczywie szukasz tego jedynego, kiedy wystawia Cię najlepszy przyjaciel, lub kiedy cierpisz wraz z nim. te jedyne uczucia są zawsze z nami.
|
|
 |
drżącymi wciąż rękoma trzymałam ostatek jointa. na haju zawsze czułam się lepiej. nie myślałam wtedy o tobie, o tym jak ranisz moją zmarnowaną duszę, jak niszczysz mnie wewnętrznie i zewnętrznie, brutalnie zadajesz kolejne ciosy, powodujące wymarcie mojego organizmu. brudne łzy spływają mi na moje nagie ciało. kolejny łyk Jacka Daniellsa, i mogę znów normalnie funkcjonować, zapomnieć o tobie, zapomnieć o nas, zapomnieć o rzeczywistości. na haju wszystko wydaje się łatwiejsze.
|
|
 |
bezwładne ręce próbowały uchwycić moment, w którym pocałowałeś mnie po raz pierwszy, chciałam złapać to wspomnienie, które teraz ulatywało z mojej głowy, niczym dym papierosowy po każdym moim zaciągnięciu się. niemy krzyk wołał twoje imię z nadzieją, że usłyszysz moje wołanie i wrócisz, wyciągniesz dłoń i podniesiesz mnie, wyciągniesz ze szponów rozpaczy. miałam nadzieję, że krztusząc się łzami, usłyszysz mój skowyt i ten ból, rozdzierający mnie, dotrze do ciebie. chciałam, żebyś pamiętał, że byłam, że cierpię. i jeśli nie chciałeś wrócić, chciałam, żebyś cierpiał razem ze mną. nie dam ci zapomnieć.
|
|
|
|