 |
Dławię się Twoim brakiem ~ chimica
|
|
 |
Zapełniałeś swoją osobą każde miejsce, do którego dotarłeś. Może dlatego teraz jest tu tak cicho - bez Twojego śmiechu? Tak pusto, bo nie biegasz w tą i z powrotem, ogarniając jakieś akcje? Tak bardzo nie w porządku, bo to nie był Twój pieprzony czas, by nas zostawiać. Nie po wieczorze, kiedy obiecywałeś, że się ogarniesz, kiedy przedstawiłeś swoje plany na najbliższe kilka lat, a Twoje oczy same świeciły się od tych perspektyw. Nie tak miało być, nie mieli nam Cię zabrać ~ chimica
|
|
 |
Każdy kolejny oddech coraz bardziej oddala mnie od nadziei, że to wszystko to tylko sen - obudzę się zaraz i znów będzie sobota, i nowa szansa, by zatrzymać Cię gdziekolwiek indziej, niż w tym samochodzie, na tej trasie, w objęciach śmierci ~ chimica
|
|
 |
Budzisz się w ciepłą niedzielę, by odebrać telefon. Wcale nie po to, żeby umówić się na spacer czy zakupy, na kawę czy rozmowę, na cholerne, przyjemne spotkanie. Klikasz "odbierz", by usłyszeć imię przyjaciela w połączeniu ze słowami "nie żyje" ~ chimica
|
|
 |
Po każdej imprezie mógł mówić o urwanym filmie. Dzisiaj nie powie... Film urwał Mu się na zawsze... ~ chimica
|
|
 |
Drapię Go po plecach, kiedy słyszę jak coraz bardziej wyrównanie oddycha. - Hej, nie śpij... - mruczę, trącając Go nosem. - Mhmm... - odpowiada mi sennie i nie mija kilka minut, kiedy zasypia. Wyplątuję się z Jego uścisku, chcąc iść doprowadzić się do ładu. Nic nie jest w stanie go obudzić - praca laptopa, muzyka, suszarka do włosów. Ubieram się, robię kompletny makijaż, układam fryzurę, a On wciąż śpi zmęczony wczorajszą pracą. Nalewam wodę do zlewu, chcąc ogarnąć brudne naczynia i dopiero wówczas wraca do rzeczywistości. Świdruje mnie wzrokiem, by chwilę później z uśmiechem przycisnąć do kuchennego blatu, całując gwałtownie. I cholera, nie interesują go moje mokre ręce, całe w pianie i to, że poświęciłam godzinę, żeby wyglądać normalnie, ani trochę Go to nie obchodzi, kiedy kolejny raz tego dnia zsuwa ze mnie ubrania ~ chimica
|
|
 |
Leży, wyrównując oddech, kiedy znienacka przekręca się na bok i przytula mnie do siebie, opierając głowę o moje ramię. Czuję na nim gorące powietrze, które wydobywa się z Jego ust. Gładzi mnie po plecach, a ja w myślach odliczam sekundy i z każdą kolejną coraz bardziej dziwię się, jak długo może trwać taki ogrom szczęścia. - Zasnę tu zaraz - mruczy, a u mnie w głowie zapala się lampka. Już wyobrażam sobie, jak podnosi się momentalnie, ubiera się i tak po prostu wychodzi. I unosi lekko głowę, a zanim zdążę rozpaść się na miliard kawałków ze znikającego raju, delikatnie całuje mnie w skroń, by wrócić do poprzedniej pozycji. I jest. I nie odchodzi. I po alkoholu znów nie potrafi być tym cholernym zdystansowanym chamem ~ chimica
|
|
 |
I jak będziesz miał czas, chwilę dosłownie, wytrzeźwiejesz trochę to przemyśl to i powiedz mi, do czego zmierza to wzajemne dogryzanie sobie, ignorancja, stawianie się na dominującej pozycji i udawanie, że drugie prawie nic nie znaczy dla tego pierwszego. Bo być może ja po prostu się pogubiłam w tym, a to naprawdę ma głębszy zamysł ~ chimica
|
|
 |
|
Płakała tak, jakby uchodził z niej cały ból nagromadzony w ciągu kilku ostatnich miesięcy..
|
|
 |
To byłoby całkiem przyjemne i ani trochę destrukcyjne, gdybym miała pewność, że jeden krok za dużo nie będzie tym postawionym z impetem na moim sercu ~ chimica
|
|
 |
Drapię Go po brzuchu, kiedy nagle wyrzuca z siebie: - Właśnie ej, przez Ciebie jestem na diecie. - Nie mogę się powstrzymać od śmiechu. - Na czym jesteś? Jakiej diecie? - Wczoraj stwierdziłaś, że mam brzuszek odstający... - zaczyna, a ja szybko Mu przerywam. - Bo byłeś po kolacji, tak? Przecież mi wytłumaczyłeś, luz, dotarło, nie świruj. - Jestem na diecie i chuj. Mam Ci się podobać - urywa, a ja daję Mu buziaka. - Głupi jesteś - stwierdzam, a wtedy rzuca informację, która wgniata mnie w materac jeszcze bardziej. - I ten... ławkę do brzuszków zamówiłem ~ chimica
|
|
 |
I masz tą pieprzoną obsesję, która zabrania Ci czucia do mnie czegokolwiek ~ chimica
|
|
|
|