Leży, wyrównując oddech, kiedy znienacka przekręca się na bok i przytula mnie do siebie, opierając głowę o moje ramię. Czuję na nim gorące powietrze, które wydobywa się z Jego ust. Gładzi mnie po plecach, a ja w myślach odliczam sekundy i z każdą kolejną coraz bardziej dziwię się, jak długo może trwać taki ogrom szczęścia. - Zasnę tu zaraz - mruczy, a u mnie w głowie zapala się lampka. Już wyobrażam sobie, jak podnosi się momentalnie, ubiera się i tak po prostu wychodzi. I unosi lekko głowę, a zanim zdążę rozpaść się na miliard kawałków ze znikającego raju, delikatnie całuje mnie w skroń, by wrócić do poprzedniej pozycji. I jest. I nie odchodzi. I po alkoholu znów nie potrafi być tym cholernym zdystansowanym chamem ~ chimica
|