 |
|
Wielu żyje w miejskiej fobii zrozum
Rap to wiele miejskich ognisk - poczuj
Słońce wstaje, mnożą się problemy, gasną gwiazdy
Jaka by nie była - kurwa nie bój się prawdy
|
|
 |
|
Kiedy słońce wstaje ja tu wstaję albo dalej śpię
Jeśli wczoraj jakiś balet nie na stałe zabrał mnie
Jak najdalej stąd, na nieznany ląd, w nieznane stany
I teraz wracam - tu świat spierdala przed oczami
Kiedy słońce wstaje ludzie biegną za pieniądzem
Patrzą na zegarek znów gdzieś pędzą za pieniądzem
Jedni wstają by handlować koksem
Drudzy wstają do roboty gdzieś o piątej
Rano nikną rolety ze sklepowych okien
A wraz z nimi tagi, style które przyszły tu z ostatnim zmrokiem
Na osiedlach dragi, deal'e, wyścig po flotę
Jedni łapią chwilę, inni stoją gdzieś pod swoim blokiem znów
Inni walczą z bliskim tłokiem znów
Słońce wstaje by nam zabrać trochę zdrowia i tych kilka stów
Daj znać jak zawitasz tu w kilka miejsc
W kącik złamanych żyć i złamanych serc
|
|
 |
|
Za plecami rozgadani przyjaciele fałszywi
Pochłonięci historiami, które słyszą tylko ściany
Widzisz, świat z palca wyssany, świat karmiących się kłamstwami
Żołnierzyków ołowianych ukrywanych za maskami skurwysynów
Którzy myślą, że są nietykalni, czas miną niech świecą oczami
Z dobrą miną do złej gry przyłapani
Mimo wyrafinowanych ściem nie jesteś doskonały
Cień wątpliwości zawsze zostawisz za sobą
Daje słowo to nie ja, mówisz gdy jestem obok
Jesteś za blisko, wiem wszystko gdy spojrzysz mi w oczy
Mnie nie zaskoczysz, ale sam nie znajdziesz pomocy
|
|
 |
|
[Żółf]
Twierdzisz, że jesteś wporządku, a na koleżkach przekręty
Prosto w oczy słodkie słowa, w plecy metalowe pręty
Nie mów mi, że jestem święty, nie mów mi przykładem świeć
Bo prawda jest ci straszna, tak mi jest straszna śmierć
A twoje fałszywe słowa są dla mnie probierzem
Lecz są na szczęście ludzie, w których jeszcze wierzę
Prawilni jak pacierze, właśnie na nich licze
Że pomogą mi ujawnić twoje drugie oblicze
Myślałeś, że to przemilcze, ale dlaczego?
Mydlisz ludziom oczy bo chcesz uchodzić za lepszego
Ale cie rozkminiłęm i wszystkich takich ja ty pieprze
Dwulicowi ludzie kurwa ilu was jeszcze
|
|
 |
|
Analizuje życiorys, historia czasem się powtarza
Kto słucha niech uważa, wokół pełno ludzi o dwóch twarzach
Ta myśl mnie przeraża, jak ta plaga się rozmnaża
Budząc zaufanie, mówiąc fałszywe rzeczy
Praweda jest taka, że najchętniej wbili by nóż w plecy
Jakiś przykład, koleżka z którym dorastałeś
Ostatnio myślałeś, czemu go tak długo nie widziałeś
Na ulicy go spotkałeś, w jego oczach widać strach
Co się później okazuje, strzela z ucha na psach
A teraz inny przykład, jeśli ciągle jesteś gotów
Wszystkie szmaty lecące na zapach banknotów
Całe życie przed tobą, więc doświadczenia zbierasz
Dlatego patrz dokładnie w kim przyjaciół wybierasz
|
|
 |
|
Dwulicowi ludzie za plecami rozgadani
Przyjaciele fałszywi, przyjaciele fałszyw
|
|
 |
|
[Onar]
W dzisiejszych czasach pełno dwulicowych ludzi
Każdy z nich się łudzi, że ta ściema się nie znudzi
To jest po to, żeby ich ostudzić
Żeby zrozumieli, że wyrządzają krzywdę sobie, ale także innym
Każdy człowiek jest inny i wyrządza inne krzywdy
Nie koniecznie jakimś czynem, ale także tekstem
To to jestem, żeby pisać wiersze, reszte pieprze
I co jeszcze, po to żeby w tekstach pokazywać
To co denerwuje, dwulicowość, ja ją widze, ja ją czuje
Bo nie jeden raz się przejechałem na osobie zaufanej
Dała nie prawdziwe dane, dalej jade i nie kłamie
Nie jade na czyjejś famie ide ramie w ramie
Właśnie z tymi, którzy nie gadają za plecami
Co przeżyliśmy, a co jeszcze przed nami
A co jeszcze przed nami
|
|
 |
|
Dobrze pamiętam wszystkie nie szczere twarze
Fałszywych ludzi ukrytych pod kamuflażem
Kłamstwo z nimi idzie w parze, obłuda, nie ufaj takim
Bo poważne błędy zawsze dają się we znaki
Chłopaki taki przyjaciel to złudne bóstwo
To wielkie oszustwo, a takich ludzi jest mnóstwo
Patrzy przez weneckie lustro kiedy ty go nie widzisz
Przy tobie jest wporządku, później za plecami szydzi
Mnie to brzydzi wszystko
Gdy w chuja tnie osoba z którą byłeś blisko
Upada naprawdę nisko, robi z siebie pośmiewisko
Wystawiając cię na próbe
I jak skazaniec idzie na pewną zgube
Może z trudem, lecz zobaczyłem to wreszcie
Że dwulicowych ludzi jest od chuja w tym mieście
|
|
 |
|
Wiem, nikt nie powiedział nam - tu będzie jak w Stanach
I gdyby powiedział tak i tak by było tak samo
Wiem, kilka lat wstecz jeszcze nie było nic w planach
Ale był czysty rap, wiesz? i było git dla nas
|
|
 |
|
Wiem, każdy z nas miał ten polski sen
Wiem, wielu z nas ucieka z Polski gdzieś
Wiem, niespełniony sen nas tak boli
Niespełniony sen znów nas goni
|
|
 |
|
Liczyć na ziomów i na hajs, którego miało być więcej
Miał przynieść szczęście, a co? gówno przyniósł
Zdarte gardło i nienawiść paru skurwysynów
|
|
 |
|
Jestem złodziejem, twe najlepsze chwile kradnę. /Pezet
|
|
|
|