|
Chodzi o pewność. O przeświadczenie, że to właśnie tego człowieka chcesz mieć w domu na wiosnę, lato, jesień i zimę. Trzeba mieć poczucie, że choćby było się najbardziej felernym egzemplarzem ludzkości, totalnym nieporozumieniem i żałosnym, nieposkładanym, nieposklejanym materiałem to nie będziesz marginesem, a fundamentem będziesz. Filarem będziesz, priorytetem dla swojego wybranka. Powinno się mieć przekonanie, że to właśnie ta osoba jest dla mnie numerem jeden. Ja mam to szczęście i triumfalnie mogę przyznać, że jest dla mnie najmilsza w dotyku, jedyna i niepowtarzalna. Chcę się z nią zestarzeć.
|
|
|
Stało się. Tamtego jesiennego wieczoru zechciałam ją poznać. Cóż, piękno zawsze mnie onieśmielało. Teraz omdlewa w moich objęciach, jej oczy zachodzą mgłą. Lubię kiedy drżącymi palcami wpija się w moje ramię, próbując złapać oddech, jej klatka piersiowa faluje a wilgotne wargi się rozchylają. Jest nade wszystko urocza, niemal nieprzytomna, wyczerpana, zmęczona. I tak cholernie niewinna. Wycałowała moje serce, odcisnęła wargi na mojej duszy. Zadedykowała mi siebie. Zdarzyła mi się, a podobno cuda się nie zdarzają.
|
|
|
Niektórzy ludzie mają świetne życie. Ja zaczęłam rozumieć, że do nich nie należę. Nie pasowałam nigdzie. Powinnam być dumna, że doświadczyłam czegoś nowego to w końcu plus. Ja powinnam być punktem wyjścia dla siebie samej. Powinnam. Zaplątana jestem, paskudnie skomplikowana i okropnie zamknięta. Niczego nie da się zapomnieć. Po prostu niczego. Moim życiem potrząśnięto jak szklaną kulą z płatkami śniegu, ale zamiast wirujących srebrnych płatków widzę, jak wszystkie figurki bezładnie wirują i zderzają się bez sensu.
|
|
|
Każdy centymetr mojej skóry napręża się od wzbierających emocji. W piersi czuję ucisk i coraz głośniejszy, coraz szybszy i silniejszy stukot, który nie pasuje do mojego bezruchu. Nie drżę, zastygłam w czasie. Staram się uspokoić oddech, liczę przedmioty, które nie istnieją, wymyślam liczby, których nie ma, udaję, że czas jest pękniętą klepsydrą krwawiącą sekundami pisku. Ośmielam się wierzyć. Ośmielam się mieć nadzieję. Nadzieja jest kieszenią pełną możliwości. Moje oczy są jak dwa okna rozbite przez chaos na świecie. Ucieka ze mnie każdy oddech.
|
|
|
Nie mieszczę siebie w sobie. Czasem chciałabym utonąć we własnych myślach, nie istnieć, nie być, zapomnieć jak to jest czuć coś. Jak długo boli ból? Zakrywam twarz dłońmi, pochłaniają mnie te szare, zgubne dni. Niekiedy lepiej nic nie mówić.
|
|
|
Ile rzeczy mogę jeszcze spieprzyć w tym jednym życiu? Po każdej sinusoidzie potknięć wyglądam jak seryjny morderca, a tym samym jak ofiara spoczywająca kilka zapomnianych miesięcy pod taflą szumiącego potoku. Do czyjej duszy jeszcze się wedrę nieproszona? Zdepczę ostatnie niedopałki nadziei, rozproszę iskierki wiary. Tworzę sobie piekło na ziemi. Nie potrzebuję do pomocy diabła. Nie wiem co mnie czeka, może będę dusić się we własnym ciele, aż do momentu przyznania się, że jestem martwa?
|
|
|
Od niepowodzeń mam już mętlik w głowie. Jestem źle poskładana, źle posklejana, jestem podziurawiona. Wykrzywiam lekceważąco wargi, wzruszam beznamiętnie, pogardliwie ramionami, ironicznie mrużę oczy. Wiecznie widzę nadzieję. Jestem wewnętrznie martwa.
|
|
|
Są jakieś dźwięki, kolory, kształty, zapachy, ale nic nie ma sensu. Nie układa się w spójny ciąg. Jest jakiś świat, kompletny, bogaty, wyglądający sensownie, ale błąkam się po nim, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wszystko ma konsystencję oprócz mnie. Ja gdzieś zniknęłam.
|
|
|
Jestem źle zepsuta. Rozleciałabym się, rozpadła gdyby nie pasek, spodnie, koszula i buty. Jestem niesiona w mym cieniu jak skrzypce w czarnym pudle.
|
|
|
Chciałam zaplanować życie przecież. Kupiłam kalendarz i niestety jak on leży na półce, tak ja leżę na łóżku. Bezużytecznie.
|
|
|
|