Kiedyś biegałam za swoim życiem. Nieustannie. Nigdy nie pozwalałam sobie na to, żeby go nie doganiać. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że czegoś nie rozumiem i nie potrafię, zamiast zatrzymać się, mówiłam sobie, że gdzieś po drodze się jeszcze tego nauczę i wcale nie muszę się zatrzymywać, bo są ludzie, którym powinnam (wręcz muszę) dotrzymać towarzystwa. A ja nie jestem w tym wszystkim wcale taka ważna. Po jakimś czasie dostałam zadyszki. Trudno mi wesprzeć i słuchać, bo kondycja mi na to nie pozwala. Nie skupiam się tak bardzo, nie widzę tak dobrze, nie słyszę i nie potrafię mocno trzymać kogoś za rękę. Zrozumiałam w końcu, że muszę się zatrzymać. Że nie mogę za każdym razem zmuszać siebie do biegu, tylko dlatego, że gdzieś jest meta. Nie muszę być pierwsza. Ważne jest to, w jakim stanie tam dobiegnę. Bardzo cenię swoje wnętrze, nawet takie poszarpane i z mnóstwem znaków zapytania. I właśnie dlatego pragnę położyć się na środku swojej drogi, pobyć sama, napić się wody, popatrz
|