Nienawidzę tej słabości do niego, nienawidzę tego, że zna mnie tak dobrze, że wystarczy kilka marnych słów, a ja znów zatracam się w tym wszystkim, za każdym razem kiedy wyjdę już jedną nogą, wdrapuje się misternie na mur zwany miłością i chce uciec jak najdalej, on łapie mnie za drugą i ciągnie nie pozwalając odejść. A ja już chyba nie mam siły, żeby znowu próbować uciec, siedzę pod tym murem i czekam aż sobie o mnie znowu przypomni, kiedy znowu się mną zainteresuje, kiedy znowu chociaż na moment będę najważniejsza, kiedy będzie mój chociaż na chwile, tkwię w tym chorym układzie, egzystuje, nawet czasami uda mi się o nim zapomnieć, czasami udaje mi się być szczęśliwą, chociaż szczęście bez niego to już nie to samo.
|