Zderzenie z rzeczywistością. Upadam na twardy beton, widząc wokół tylko szare bloki za mgłą. księżyc zapadł w zimowy sen, mimo że wokół brak choćby grama śniegu. a ja spadam. W dół. i nagle uderzam kolanami o krzywo ułożoną kostką brukową, rozrywając ulubione rajstopy, zdzierając sobie kolana i dłonie. Jestem pijana, ale to bez znaczenia. I tak nie założę już tej sukienki, w której byłam Jego. już nie muszę mieć ładnych nóg, ani staranie ułożonych włosów. przecież i tak zawsze rozwalał je wiatr, gdy piliśmy wino siedząc na dachu. Już nie muszę się męczyć w dwunastu centymetrowych szpilkach, do których ewidentnie miał słabość. Ściągam je i siadam na krawężniku jakiejś ruchliwej ulicy, na której od godzinny nie pojawiło się żadne auto, nawet nie przemknął motocyklista, nie widziano też żadnego pieszego. Przypominam sobie tą spadającą gwiazdę, gdy siedząc beztrosko zmęczonymi oczami patrzyliśmy w niebo. Wtedy jeszcze zakochani. Chyba gdzieś w tym pyle zniknęło nasze marzenie...
|