Mam cholerny strach przed jutrem. Przed tym czy przetrwam, czy poddam się. Nie potrafię już walczyć. Każdy pyta głupio co mi jest.. A ja patrzę przed siebie zaszklonymi oczami i zaprzeczam sama sobie, zaprzeczam światu, że nic takiego.. tylko troszkę życie mi się zjebało.. troszkę straciłam sens dla którego wstawałam rano. W ciągu kilku tygodni straciłam wszystko na czym mi zależało.. więc jak mam walczyć, gdy wszystko upada na dno? Jedyne co mi zostaje to wziąć nóż.. ostrzem nienawiści przeciąć sobie żyły na nadgarstku prawej ręki.. I dać upust wszystkim emocjom, gdy krew będzie spływać, a ja tracić oddech.. tylko wtedy poczuję się wolna.. i tylko wtedy wygram bitwę przegrywając życie... || refleksja
|