Nienawidzę siebie.Tego talentu do psucia sobie życia. Nienawidzę wszystkich swoich cech charakteru, swojego odbicia w lustrze, bo mam wrażenie, że to nie ja, tylko ktoś obcy. Ktoś, kto nie umie zaplanować sobie życia, kto potrafi tylko bawić się na imprezach, pijąc hektolitry alkoholu, palić stertę blantów, bawić się z obcymi chłopakami, a następnego dnia mieć wyrzuty sumienia i zero szacunku do samej siebie. Podpuchnięte oczy, krzywy uśmiech na twarzy, potargane włosy, bluzy przepełnione dymem papierosów, organizm na tabsach. Taka jestem naprawdę. Zatracona w bólu, nie umiejąca się z nikim z tym podzielić. I tego też nienawidzę, bo przecież mogłabym się otworzyć i powiedzieć, że jest ze mną kiepsko, że ten ciągły uśmiech o tylko maska przybierana każdego dnia. Że w wieczorne weekendy nie siedzę przy książkach, tylko na pogłębianiu w sobie tego smutku, którego niby chcę się pozbyć i chodzę w różne nieciekawe miejsca, i piję, i palę i kurwa później zostaję sama, przeklinając swoje życie
|