Ranią mnie. Ranią mnie wszyscy po kolei, poczynając od przyjaciół, kończąc na całkiem obcych osobach, nawet psa nie ma częściej w domu niż jest, nikt nie szturcha mnie nosem, nikt mnie nie zaczepia. Nadeszła jesień, księżyc w białej czapie chmur, zimny wiatr, którego tak bardzo nie lubię, bo wraz z deszczem przywołuje również masę wspomnień, których nie chcę, których nienaiwdzę, bo bolą, znów coś, co kurwa mnie boli. Czy może ja się nie nadają do życia? Do ludzi? Nie nadaję się do funkcjonowania? I znów jesień, znów samotność i szarość, gorzkość alkoholu popaprana ze słonością łez, spływających po pudrowych policzkach, po czym wtapiają się w pachnące odżywką włosy, i wszystko zanika, wszystko prócz bólu, który zostaje już chyba na zawsze. Nie pomaga mi modlitwa, zaczynam wątpić czy w ogóle ktoś tam jest, nie dostaję łask, boję się wyznać grzechów, bo przecież ranią mnie wszyscy, i co jak ksiądz nie da mi rozgrzeszenia z tego co robię? Nie ma nic, zero, koniec.~`pf
|