Spacer w słoneczny, jesienny dzień po parku przyniósł same korzyści, pozytywny przypływ energii, dużo śmiechu. To wszystko poszło w niepamięć, gdy wchodząc do domu, zgięłam się w pół. Kolana ugięły się pode mną. Upadałam. Krzyk wypełnił mieszkanie, ból przeszył ciało, a łzy zaszkliły oczy, spłynęły po policzkach i stworzyły sobie stróżki mokrych śladów na policzkach. Gryząc własne przedramię usiłowałam podnieść się z podłogi. Bezskutecznie. Domownicy nie wiedzieli co mają robić, chłopak klęczał obok mnie starając się jakoś pomóc. A ja? Leżałam na ziemi , bezradna, zmęczona, zwijająca się z bólu. Nie poradziłam sobie z własnym ciałem, które odmówiło mi posłuszeństwa. Przymykając oczy czułam, jak ból powoli mnie opuszcza. Mężczyzna mojego życia delikatnie uniósł mnie nad ziemię i położył na łóżko. Skończyło się. Ból odszedł, łzy zostały przetarte, a wstyd pozostał. Wstyd, ponieważ nie poradziłam sobie z własną słabością.
|