Pamiętam te długie wieczory, kiedy, gapiąc się w gwiazdy, granatowe niebo lub po prostu - w sufit, ciągle o tobie marzyłam. Leżałam tak, zupełnie nieruchomo, bardzo często na bezdechu, wymyślając o nas bajki i snując historię naszej wiecznej miłości. Do tego stopnia zaprzątałeś moje myśli, że w końcu nie byłam w stanie myśleć o niczym innym nawet za dnia. A więc chodziłam, marzyłam i snułam, zupełnie nieobecna, ale w pełni żywa prosząc po cichu los, by zepchnął ciebie na ścieżkę, po której wówczas stąpałam.
Pragnęłam Twojego wzroku bardziej niż powietrza, dotyku bardziej niż
jedzenia i pocałunków bardziej niż wody. Chciałam siadać obok Ciebie
na ławce w parku, rozmawiać i się śmiać. Chciałam, byś nocami scałowywał koszmary z moich powiek, byś ciągle przy mnie był, chronił i czuwał. Pragnęłam ciebie takiego, jakim byłeś - niedoskonałego i prawdziwego. Nie miałam zamiaru nic w tobie zmieniać.
|