Kochasz go, kochasz i sama nie rozumiesz swojego absurdu. Przecież Cię rani, wciągnął Cię do swojego zainfekowanego bólem świata i choćbyś nie chciała współodczuwasz każdy Jego upadek. Niszczy Cię, tak po prostu, po ludzku. Stopniowo stajesz się emocjonalnym wrakiem z nadzieją w obłąkanych oczach. I przecież masz tę pierdoloną świadomość, że trzymacie to kruche uczucie w dłoniach i wystarczy moment nieuwagi, jeden nierozważny krok, potknięcie i wszystko z hukiem wyląduję na stercie tak dobrze znanej Wam udręki. Mimo to jesteś przy nim, jego ramiona są Twoim wszechświatem, a oczy nieskończonością. Trwasz w paradoksie, który Cię przeraża, a jednocześnie niemiłosiernie pociąga, kręci.
|