znowu mogłam siedzieć obok nich i umierać z nadmiaru śmiechu. znowu patrzyłam na ich roześmiane mordki i zastanawiałam się, jak to się stało, że w pewnym sensie wstąpiliśmy w ich szeregi. piłam shot za shotem, nie przerywałam, chciałam się dobrze bawić, chciałam odlecieć. z każdą kolejką twarze stawały się bardziej rozmazane, pokój nieprzyjemnie wirował, potrzebowałam powietrza. czułam jak tracę kontrolę, jak znowu pozwalam sobie na zapomnienie o tych wszystkich granicach. i gdzieś tam w tym całym pijaństwie, w tej dobrej zabawie poczułam tęsknotę, tak bardzo bolesną, miażdżącą serce. oszołomiona usiadłam na kanapie zapatrzona w przestrzeń. po chwili poczułam rękę, która obejmuje mnie w pasie. nie, to nie on, to nie moje szczęście. nie ma go, a jego nieobecność rani serce, wypala dziurę.
|