Mimo tego, że chciałem aby została. Odeszła. Odjechała. Nie potrafiłem wyjąknąć ani jednego słowa, powstrzymywałem na siłę łzy.. stałem w osłupieniu jakby do mnie nie docierało co się dzieje. Miała pretensje, chciała coś zmienić krzykiem, lecz ja tylko ze spokojem słuchałem Jej krzykliwego głosu, który sam w sobie i tak rozbrzmiewał w moich uszach jak balsam dla bębenków. Odjechała czym prędzej nie obracając się, mój światł rozłamał się na tysiąc szkiełek witrażów, po które teraz nie potrafię się schylić ani zebrać ich do kupy, by chociaż spróbować to wszystko poskłądać. Nie rozumiała mnie. Patrzałem z roczuleniem, żegnałem ją bez gestu, samym spojrzeniem. Chciałem pomachać, lecz była wzburzona, nie zrobiłoby to na niej żadnego wrazenia. Gdy się oddalała by już całkowicie zniknąć poczułem jak przeszywa mnie doskwierająca ze zdwojoną siła pustka sama w sobie i pustka otoczenia. Teraz pozostał tylko kurz po odjeżdzającym samochodzie.. Umarłem.
|