Jadąc autobusem staram się powstrzymać uśmiech, żeby ludzie nie zaczęli podejrzewać mnie o chorobę psychiczną. Przez całą drogę w moim żołądku panuje tornado, które przerzuca wszystko wokoło. To tak jakby nastawić pralkę na wirowanie na najwyższych obrotach. Gdy wysiadam z pojazdu i widzę ją w oddali, czekającą na mnie na mojej twarzy mimo woli pojawia się uśmiech. Gdy przytula mnie na powitanie, robi to tak mocno i tak długo, że mam wrażenie, że wypadną mi płuca. Ale nie chcę tego przerwać. Mogłabym ją tak przytulać już zawsze, stojąc na środku rynku i trzymać ją za rękę i chodzić wokół parku. Chcę, żeby to trwało. To daje mi szczęście.
|