Nie, nie....Muszę coś ze sobą zrobić. Walczę z wiatrakami. Bezsilnie. Codziennie, niezmiennie, bez skutków... Kładę się spać dopiero wtedy, kiedy łzy obmyją mi twarz. Tak porządnie... Marzę coraz mniej. Ta sama dziewczyna, która jeszcze w wakacje żyła tylko marzeniami, teraz boleśnie i z katuszami je w sobie zabija... A bo co mi pozostaje? Ja muszę żyć. Marzeniami nie mogę. Zaczęłam popełniać czyjeś błędy. Nie swoje. Czyjeś. Ze świadomością, że kończą się grobem na warszawskim, pólnocnym cmentarzu. Obserwuję, co robię i nawet nie przełykam śliny ze strachu. Nie mogę przestać. Kwiaty usychają mi na parapecie.Niewzruszona na nie patrzę.
|