Był szary listopadowy dzień. Krople deszczu obijały się o parapet,a gałęzie drzew uginały od wiejącego wiatru. Kłóciliśmy się,kolejny już raz.-Podnosisz mi ciśnienie gorzej niż te pierdolone dragi-krzyczał,nerwowo chodząc po pokoju.-Ja Cię przynajmniej nie zabiję-pyskowałam,łażąc w kółko za Nim. Zatrzymał się,i przytknął mnie do chłodnej ściany. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym nienawiści. Zaczął krzyczeć,po czym zamachnął się uderzając pięścią w ścianę obok mnie. Nogi mi się ugięły,a przed oczami zrobiło się ciemno. Do oczu podeszły mi łzy. Nagle oprzytomniał,zrozumiał co zrobił.-Jezu. Przepraszam.-krzyknął,przytulając mnie. Wyrwałam się z uścisku,odchodząc na drugą stronę pokoju.-Wyjdź.-wyszeptałam.-Przepraszam kochanie.-powiedział,obejmując mnie. Odwróciłam się w jego stronę i krzyknęłam:-Wyjdź kurwa!. Nie miałeś prawa!. Wziął kurtkę,i trzaskając drzwiami wyszedł. Usiadłam na podłodze zalewając się łzami, a w głowie miałam obraz przeszłości,o której właśnie mi przypomniał...
|