Rzekomo się martwią - tak bynajmniej zapewniali, kiedy odebrałaś po ich kolejnej, gdzieś dwudziestej, próbie dodzwonienia się do Ciebie. Bo irytował Cię ten sygnał, a dłonie zbyt drżały byś zdołała wyciszyć dźwięki. "Co się dzieje, do cholery?". Ogarniam dom, wszystko ok - łżesz - zgadamy się potem. Ok, ok, ok, pewnie sama zaczęłabyś w to wierzyć, ale ta rozdrapana na rękach skóra, butelka wódki w lewej dłoni i mokra od łez pościel - to wciąż Twoi jedyni kompani. Uwierzyłabyś... gdyby nie serce, które wychodzi poza granice klatki piersiowej i zaciska Ci wyimaginowane szpony na gardle.
|