Wybiegam na dwór. Ulewa jak w jakimś smutnym filnie. Opieram się o drzewo, ręce mam już zimne. W jednej trzymam szlugę, w drugiej starą żyletkę. Tnę bez opamiętania, bo przecież 'życie jest piękne'. Za niego, który teraz leży pod brzozami, za te godziny klękania przy grobie mając go przed oczami. Za ojca pijaka, który leje regularnie matkę, za to, że mojej siostrze też sprzedał karnet. Za miłość, która wypala serca swoim ofiarom. On zabrał moje serce do nieba i ukoronował je tiarą. Za ludzi, którzy żyją z fałszem na twarzy jak z trądem - za najpustszą plotką potrafią wysłać sondę. Za brata i to całe jego ścierwo. Narkotyki to grzech, ale niech dzisiaj nasze ciała więdną. Upadam na murawę, w sumie to na błoto. Mój humor utożsamia się z tą przykrą pogodą. Nadgarstki spuchnięte, krew miesza się z ziemią. Chcę odejść, niech anioły moją duszę z serce skleją. / rzaba
|