Siedzimy naprzeciw siebie, wpatrzeni w bezkresną otchłań naszych niepewności. Nie mamy pojęcia co robić, a z bólu nie czujemy już nic. Poziom adrenaliny wzrasta, jesteśmy ryzykantami. I wzajemnie w siebie patrzymy, jak w obrazek, bez słowa wyjaśnień. Kilka kroków w przód, lecz kilkanaście w tył. I po co mijamy się wciąż? Czy to ma jakiś sens? Burzymy sobie wzajemnie ten porządek, który wydawał być się najlepszym. Kąsamy wszelakie nadzieje znajdujące się ponad głowami. Ponad chmurami kryjemy wszystko, co powinno być wypisane na naszych twarzach. Zgadujemy siebie wzajemnie, układamy kolejne kompilacje własnych nie-ustaleń.
|