Widywałam cię codziennie, od ósmej do szesnastej i tak przez jakieś dwa lata. Obserwowałam każdy twój ruch, każdy uśmiech, każde drżenie rąk. Nasze spojrzenia spotkały się nie raz, czasami nawet trwaliśmy wpatrzeni w siebie może z trzydzieści sekund. Ale nic. Cisza. Kiedyś obudziłam się z myślą, że to ten dzień, że coś się wydarzy. Ubrałam się najlepiej jak mogłam, zrobiłam mocniejszy makijaż, włosy zaczesałam porządniej. Jakoś do piętnastej nie działo się nic szczególnego. Potem mijałam cię w pustym korytarzu, obydwoje zwolniliśmy kroku, miałam nawet odczucie, że na chwilę przystanęliśmy koło siebie. Pamiętam jak natarczywie przygryzałeś wargę. Mogłabym przysiąc, że byliśmy tak blisko, że aż czułam twój oddech. Lecz co z tego. Zadzwonił dzwonek, ocknęliśmy się jak ze snu, rozeszliśmy jak gdyby nigdy nic. Nie zamieniliśmy ani słowa, ani jednego, jebanego "cześć" nie daliśmy rady wymówić.
|