Poszła, nie zżera jej poczucie winy. Czeka na peronie , na tą przez którą ciągle się uśmiecha. Niespokojny oddech, którego tak dawno nie doznała. Czeka nadal na dworcu, minuta za minutą. Ciągłe tykanie niecierpliwego zegarka. Dłuży się każda sekunda, która jest tak banalnie niestabilna. Idzie ku pociągowi, który ustał na peronie drugim. Serce unosi się aż tak bardzo , że nie może złapać tchu. No cóż, widzi ją. Szerokie dresy, koszulka. Uśmiecha się, a ta nadal czuję ten ogromny stres.. nagle tyle zimna, tyle mrozu. Podeszła, przytuliła. Jej nogi nagle jak z waty, stres odszedł kiedy poczuła jej zapach. Nagła wena na zabójczą, niekończącą się rozmowę. Wtedy już wiedziała, że wrzuci ją na podium swojego życia.
|